odwiedziliśmy też tamę Hoovera. Nowy most jest fantastyczną platformą widokową :)
Za dnia basen lub zakupy, też polecam.
Odpoczęliśmy, popławiliśmy się w atmosferze dekadencji i czas było ruszyć do najgorętszego miejsca w USA i nie tylko.
Zatem raniutko obfite śniadanie i w drogę!
Dolina Śmierci jak zwykle powitała nas ciepełkiem. Tego dnia na termometrze w Furnance Creek było 124F co odpowiada 51 stopniom Celsiusa!!!
Uczucie jakby się otworzyło piekarnik a wiatr wzmacniał jeszcze to wrażenie.
Widoki wynagradzały jednak cały wysiłek.
Wrzucam tu garść zdjęć, bo słów brakuje, żeby opisać te niesamowite miejsca.
Po odwiedzeniu Dante's View, Zabriskie Point, Artist Palet i na koniec Sand Dunes ruszyliśmy na zachód, bo mieliśmy zarezerwowany nocleg w motelu6 w Ridgecrest. W drodze przez równinę między pasmami górskimi spotkała nas PRZYGODA. Pierwsza w życiu burza piaskowa. Mieliśmy niezłego pietra, ale trwało to chwilę i obyło się bez problemów.
o 22 dotarliśmy do motelu, wypiliśmy Mohito i padliśmy na twarze.
poranek powitał nas chmurami i duchotą. Mimo, że temperatura wynosiła zaledwie 32 stopnie C, to lepiej nie było :)
po obfitym śniadanku (to już norma, bo nie chce się po nim jeść aż do 19) ruszyliśmy w drogę po milionie zakrętów.
Droga malownicza lecz trudna. Nasze Toyoty i ich kierowcy są jednak dzielni i po 6 godzinach kręcenia dowieźli nas do upragnionych sekwoi :)
Trochę mżyło, dzięki temu zapach lasu był niezwykle intensywny a powietrze orzeźwiające. Uwielbiam ten las! co kilka kroków pomarańczowoskóre olbrzymy a człowiek czuje się jak krasnoludek. Mogłabym tu spacerować całymi dniami. Załodze też się podobało.
Doczekaliśmy do zachodu słońca, który mimo chmur był piękny i zjechaliśmy do Fresno na nocleg. Dziś pędzimy nad ocean.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz