Ostatnim punktem wyprawy był park narodowy Wielkiego Kanionu. Zatrzymaliśmy się we Flagstaff, skąd mieliśmy godzinę drogi na południową krawędź kanionu. Ależ tam się zmieniło. Ostatni raz wizytowaliśmy z Kicią krawędź południową w październiku 2008r. Dobudowano budynki dla odwiedzających, muzeum geologiczne, rozbudowano parkingi i sieć shuttle busów.
Ciężko się odnaleźć.
Waldi, Wienio i chłopcy postanowili zejść do kanionu, jak najgłębiej się da. Jedynym ograniczeniem był czas powrotu przed 20.00.
My postanowiliśmy przejechać się wzdłuż krawędzi z zatrzymywaniem się w punktach widokowych. Pogoda nie rozpieszczała. Złapał nas rzęsisty deszcz. Wtedy zdecydowaliśmy, że jedziemy na wschodni kraniec w stronę słońca i zobaczyć rzekę. To była bardzo dobra decyzja.
Kanion nadal piękny i porażający ogromem, ale przyznam że widząc go kolejny raz ekscytacja jest już nieco mniejsza :)
Wędrowaliśmy wzdłuż kanionu do wieczora, chłopcy nie wyszli z dziury w ziemi, pojechaliśmy więc do hotelu.
Dotarli około 22.00 głodni i zmęczeni lecz usatysfakcjonowani :)
Rankiem rozpoczęliśmy powrót do Las Vegas, po drodze postanowiliśmy przejechać się fragmentem legendarnej Route66. Jest kręta i wąska ale wiedzie przez niezwykle malownicze okolice, co rekompensuje kierowcy trud. Wzdłuż drogi, co jakiś czas stoją opuszczone bary, stacje benzynowe itp. Niektóre z nich stały się sklepami z pamiątkami. Z jednej strony robią przyjemne wrażenie przeniesienia się w słodkie lata pięćdziesiąte, ale z drugiej przygnębiają. Droga jest jednym wielkim skansenem a nie pełną życia arterią, jaką była kiedyś. Czas nie stoi w miejscu. Tam najłatwiej się o tym przekonać.
Jedną z większych miejscowości na trasie jest miasteczko poszukiwaczy złota Oatmann. Jest tam hotel, kilka knajpek i sklepów. Wszędzie plączą się zdziczałe osły i zaczepiają turystów. Niestety roztaczają aromaty stajni.
Nevada pożegnała nas frontem burzowym i pięknym zachodem słońca.
Przespaliśmy się w hotelu Golden Strike w Joan pod Las Vegas, rankiem oddaliśmy auta i wsiedliśmy do samolotu, rozpoczynając powrót do domu.
Najpierw Southwest do Chicago na lotnisko Midway z międzylądowaniem w Omaha (Nebraska), następnie metrem na O'Hare i LOTem do Warszawy. Ach ten dreamliner! nadal go lubię :)
Na tym nasza podróż się zakończyła.
PODSUMOWANIE
- prawie 20 000 km drogą powietrzną, czterema samolotami
- około 5 500 km samochodami
- 6 parków narodowych, 5 tzw National Monuments i niezliczona ilość atrakcji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz