18 sierpnia
Ruszyliśmy o poranku na północ. Pierwszym
przystankiem miał być zamek Dunnottar. Zatrzymaliśmy się na parkingu (ciekawe,
że mimo sporego ruchu turystycznego znajdujemy z dużą łatwością miejsca
postojowe dla naszego motorhomu- tak tu nazywają kampery, nie mylić z caravan,
bo to przyczepa). Zamek okazał się absolutnie wystrzałowy.
To właściwie jego
ruiny, położone w miejscu zapierającym dech w piersiach. Dodatkowo
nierzeczywisty nastrój miejsca potęgowały dźwięki dudów (u nas zwanych kobzą),
które produkował ubrany w tradycyjny, szkocki strój młodzieniec.
Po zwiedzaniu podjechaliśmy dwie mile do
portowego miasteczka Stonehaven na
rybkę. Po godzince, z pełnymi brzuchami
ruszyliśmy w dalszą drogę.
Niestety, mimo wakacji, czas płynie tak samo szybko.
Doliczyliśmy się, że będzie nam bardzo ciężko zdążyć na 27-ego do Warszawy.
Żeby uniknąć jazdy non stop zrezygnowaliśmy z wizyty i noclegu w uroczej wiosce
rybackiej Gardenstown na rzecz szybszego o jeden dzień zwizytowania Inverness i
odwiedzin u Nessi.
Po drodze planowaliśmy przejechać doliną rzeki
Skye, najbardziej znanym szlakiem destylarni whisky. Droga ta wiodłą przez
przerażające wrzosowiska. Sceneria, jak z horroru. Widoki surowe i
zadziwiające. Snująca się mgła potęgowała niepokój….
Niestety, mimo poświęcenia naszego dzielnego
szofera Michcia do destylarni Glenfiddich dotarliśmy o godzinę za późno. Nie
udało nam się jej zwiedzić. Będziemy musieli odbić to sobie na wyspie Skye lub
w Oban.
O 20 dotarliśmy wreszcie do Inverness na
kemping. Bardzo przyzwoity, czterogwiazdkowy. Odpaliłam kuchenkę i
przygotowałam ciepłą kolacyjkę. Podobno była pyszna.
19 sierpnia
Po kąpieli i porannym śniadanku ruszyliśmy na
spotkanie z potworem z Loch Ness. Jezioro długie, wąskie i ogromne. Mocno
wieje, pogoda zmienna. Nic dziwnego, że w tych falach (niektóre z białymi
grzywami), zwłaszcza po spożyciu dostrzegają głowę lub ogon Nessi J.
W muzeum obejrzeliśmy bardzo przyzwoicie
przygotowaną, interaktywną ekspozycję poświęconą poszukiwaniom potwora.
Porządnie udokumentowana, zawierająca wiele faktów naukowych i mało spekulacji.
Warto.
Po kawce i odwiedzeniu gift shopu ruszyliśmy w
daleką drogę do Portree na Isle Skye.
Droga ta byłą niebywale malownicza i
nastrojowa.
Na wyspę dostaliśmy się mostem w Kyle of Lochlash, był tam też
sympatyczny zamek na wysepce.
Dzika, nieokiełznana natura w połączeniu z
surowym krajobrazem i zmienną pogodą była zapowiedzią PRZYGODY.
Brakuje mi stosownych słów, by to opisać,
dlatego zdjęcia opowiedzą więcej.
Znów wieczorem dotarliśmy na kemping. Godziwy
i czysty. Jedynym kłopotem było nachylenie terenu. Ciężko było wypoziomować
nasz dom na kółkach. Kliny okazały się nieco za niskie. Byliśmy tak zmęczeni,
że mimo delikatnego skosu, padliśmy na twarze. Jutro objazd wyspy.
20 sierpnia
Ruszyliśmy na objazd. Pogoda nie
rozpieszczała. Nisko wiszące chmury, 18 stopni, mżawka i silny wiatr
uświadomiły nam, że życie tu nie rozpieszcza. Skoro tak wygląda sierpień to
boję się pomyśleć jak wygląda tu listopad czy luty.
Na pierwszy ogień poszedł półwysep
Trotternish.
Zatrzymaliśmy się na urwisku. Tu nasza gromadka postanowiła polewitować. Mistrz Wojtek wiódł prym w tym procederze.
Potem krótki przystanek przy Kilt Rock
Następnie wybraliśmy się na północny kraniec półwyspu (bardziej na północ już
się nie dało), aż po „ponurą” siedzibę klanu McLoadów.
Zamczysko duże i może z zewnątrz wyglądające
ponuro, zwłaszcza w tej aurze, za to w środku przytulne i urządzone ze smakiem.
Ogrody zaś urodą powalały.
Jeżdżąc po wyspie doszliśmy do wniosku, że składa się ona z wody (z góry i dołu) i owiec ;)
Trudno było zorientować się, która jest godzina, bo towarzyszył nam cały czas półmrok. Z północnego krańca przemieściliśmy się na zachodni półwysep Waternish. Inne widoki, pogoda ta sama. Wszędzie setki owiec i dziesiątki potoków i wodospadów… Pięknie.
Odwiedziliśmy skansen i zaczęliśmy wracać na
południe , na półwysep Sleat do Ardvasaar, z którego jutro rano wyruszymy promem do Mallaig. Niestety,
nie zdążyliśmy do kolejnej destylarni, tym razem była to słynna wytwórnia Lawy
z Cullen czyli Destylarnia Talisker.
Wypatrzyliśmy w naszym przewodniku
kampingowym, że przy samym porcie jest kemping więc będzie rano mega wygodnie,
zwłaszcza, że prom mamy o 8.50.
Kamping ten był zaiste dużym szokiem!
Prowadzili go jacyś fani New Age skrzyżowani z hippisami i czym tam jeszcze.
Przyjął nas życzliwie uśmiechnięty jegomość, zabójczo podobny do Jeana Reno,
bez zęba na przedzie (jak z filmu Goście Goście) i pokazał „Kemping”. Plac na
nasz domek był spory i dość równy nad samym brzegiem cieśniny Sound of Sleat.
Było tam podłączenie do prądu.
Z dumą zaprezentował domek z prysznicem
(normalna kabina choć nieco przaśna) na tym koniec cywilizacji. Ekologiczna
toaleta w domku na drzewie bez odpływu za to z dziwnym kompostownikiem i
stosami opon z trocinami i deklami tak nas zachwyciła, że postanowiliśmy zrobić
siusiu w krzaczkach za samochodem. Oto TOALETA:
Towarzystwo było życzliwe, używający słów
lovely i fantastic… nie wiem co brali ale towar był chyba mocny… :D.
21 sierpnia
Mimo tych wrażeń noc upłynęła spokojnie, szum
morza i deszczu skutecznie ukołysały nas do snu. Rano zerwaliśmy się wcześnie i
przejechaliśmy na przystań z nadzieją na otwarte NORMALNE I BARDZO
NIEEKOLOGOCZNE TOALETY. Były!!!
W kolejce na prom byliśmy pierwsi :)
Przeprawa trwała tylko pół godzinki.
Znaleźliśmy się ponownie w zamożniejszym i gęściej zabudowanym i zaludnionym
świecie.
Kręta droga wśród wzgórz zaprowadziła nas do
Oban, portowego miasta z…DESTYLARNIĄ.
Wreszcie mi się udało. Proces produkcji 14-letniego tutejszego single
malta stał się dla nas zrozumiały i jasny! Wycieczka bardzo mi się podobała,
degustacja też a smak whisky zachwycił. Nie przypuszczałam, że kiedyś to
powiem, ale 14 letnia Oban jest pyszna! ZROBILIŚMY PORZĄDNE ZAKUPY! ;)
Po wycieczce
kawce ruszyliśmy do Glasgow. To była długa i ciężka droga.
Wieczorem, na
wschód od Glasgow znaleźliśmy kemping, czterogwiazdkowy i bardzo komfortowy.
Rano dziewczyny chcą odwiedzić Top Shopa a my centrum nauki.
Bardzo fajny bloog :) Ale co dalej ???
OdpowiedzUsuńPozdarwiam