13 sierpnia 2013
Dziś o 15 mieliśmy odebrać kampera, a
właściwie mieli to zrobić Michciu, Aga i Kicia z dziewczynkami, bo ja
tradycyjnie u kierata we Wrocławiu. Mieliśmy, bo jak się okazało, poprzedni
najemcy lekko nadszarpnęli kondycję kamperka i naprawy oraz sprzątanie się
mocno przeciągnęło. Ruszyli około 20.00 I
niestety najpierw do Pławna odwieźć psa na wakacje. Z Pławna dopiero do
Wrocka. Czekałam, pracowałam , drzemałam aż wreszcie dotarli… 3.46! Szybkie
siusiu i ułożyliśmy się na pierwszą noc w domku na kółkach. Całkiem wygodne
toto.
14 sierpnia
Dziś pobudka koło 10.00, ablucje, śniadanko,
ostatnie maile i w drogę! Jest plan, żeby dotrzeć wieczorem w pobliże
Amsterdamu.
Droga długa a nasz dzielny kamper nie jest
autem wyścigowym. Po 12 godzinach tułaczki dotarliśmy wreszcie do Amsterdamy na
kamping. I tu zonk: brak miejsc dla kamperów. Musiałam wyglądać jednak bardzo
żałośnie, bo nocny recepcjonista (bardzo miły i przystojny chłopak), chwilkę
popatrzył w przestrzeń i ku mej radości oświadczył, że postawi nas na
“nieoficjalnym miejscu postojowym”, niestety nie będziemy mieć prądu. Ochoczo
na to przystaliśmy. Chwilę później, grzecznie stojąc w kąciku parking
zaczęliśmy przygotowywać się do naszej drugiej w kamperze a pierwszej
zagranicznej nocy.
15 sierpnia
Noc minęła bardzo spokojnie. Kamping jest
usytuowany w pięknym parku nad wodą. Było cicho I dość chłodno, więc spało się
wspaniale. Pospaliśmy do 10.00 i rozpoczęliśmy błyskawiczną procedurę ewakuacji
(do 11 trwała doba “hotelowa”). Kamping godny polecenia, dobrze zorganizowany,
czyściutki i zadbany. Możliwe, że w przyszłości tu wrócimy. Były drobne
perturbacje związane z opuszczeniem naszego nieoficjalnego placu ale dzielny
szofer Michcio dał radę. Amsterdam powitał nas
ołowianym niebem i deszczem. Postanowiliśmy pojechać prosto do Ijmuiden,
żeby być odpowiednio wcześniej na przystani promowej. Dotarliśmy na miejsce
przed 14. Prom już stał, odprawa się nie zaczęła. Ustawiliśmy się grzecznie w
kolejce. Wpuścili nas na prom w pierwszej kolejności i ustawili mordką do
wyjazdu :).
Po kilku drinkach udaliśmy się do zarezerwowanych kabin. Noc minęła spokojnie nam a Zawadom nie. Za
ścianą mieli zaparkowane auta, które w nocy wyły alarmami. Mieli więc mało
zabawnie.
Prom nieźle kołysał i miałam stracha, że
dopadnie kogoś z nas choroba morska. Na szczęście obyło się bez takich
atrakcji.
nasza wesoła gromadka
niezłe w tej Holandii domeczki mają....
16 sierpnia
Raniutko zostaliśmy wypuszczeni na angielską
ziemię jako pierwsi. Ruszyliśmy lewą stroną drogi i … pierwsze rondo, kręcone
na odwrót, ależ masakra. Mózg podpowiada jedno a odruchy drugie. Kierowca
walczy non stop, sam ze sobą.
Walcząc odwiedziliśmy nadgraniczne opactwa a
właściwie ich ruiny. Przepiękne i niezwykle romantyczne.
Pogoda dopisała, więc
zdjęcia wyszły całkiem całkiem :). Jadąc drogami szerokości taczki, przez przeurocze pustkowia
dotarliśmy do Roselin na nocleg,
Bliżej Edynburga nie było miejsc.
Zainstalowaliśmy się na kempingu i
zawezwaliśmy taksówkę, która naszą szóstkę zawiozła do centrum Edynburga.
Umówiliśmy się tam z Kostkiem, który zabrał nas na kolację do wyśmienitego pubu
o wdzięcznej nazwie Whiski. Skosztowaliśmy tam haggisa, narodowego dania
Szkotów. Ku naszemu zaskoczeniu okazał się on…kaszanką :D.
Popiliśmy koktajlami na whisky i poczułam wreszcie, że jestem na wakacjach.
Edynburg jest przepięknym miastem, był pełen
ludzi, bo odbywa się tu doroczny festiwal teatrów i wojskowych orkiestr. Tłumy
takie, że nie dało się przecisnąć niektórymi ulicami. Koło północy wróciliśmy
na nasz kemping i udaliśmy się na zasłużony spoczynek.
17 sierpnia
Zaczęliśmy dzień od zwiedzania kaplicy w
Roselin. Niesamowita budowla. Już jak się na nią patrzy z oddali wygląda
niezwykle mrocznie i tajemniczo. W środku bogato rzeźbiona w motywy roślinne,
bogata w masońską symbolikę nieco przeraża. Zewsząd patrzą na zwiedzającego
stwory wyzierające spośród pnączy i plątaniny kamiennych liści. Niestety nie
wolno robić zdjęć we wnętrzu (pstryknęłam kilka z ukrycia i nie jestem z tego
dumna).
W czasie zwiedzania pogoda
pokazała szkocką twarz: 7 razy deszcz na przemian z oślepiającym słońcem i silnymi
podmuchami wiatru.
Po zwiedzaniu ruszyliśmy na zakupy żywnościowe
i w poszukiwaniu karty pre-paid na internet. Obie misje zakończyły się
sukcesem. MAMY WIFI na pokładzie!!!! Stiszu rządzi!
Jechaliśmy na północ wzdłuż wybrzeża. Droga
niezwykle widokowa. Dotarliśmy do miejscowości o wdzięcznej nazwie Johanshaven
i tu zdecydowaliśmy się zatrzymać na noc.
Na kempingu nie było nikogo w recepcji, podane
były telefony do obsługi. Wybrałam numer do Mike i już 3 minuty później
przygalopował do nas 50 letni jegomość, wyglądający na wyrwanego siłą z
degustacji mocnych trunków ;). Nie był bynajmniej pijany, a jedynie radosny i
mega pozytywnie nastawiony do nas. Nie było miejsc ale ustawił nas na
trawniczku, pokazał gdzie można się podłączyć do prądu, dał do użytkowania łazienkę
dla niepełnosprawnych, pożartował i zniknął.
Pole namiotowe jest tuż przy brzegu morza. Towarzyszy
nam huk fal. Po kolacyjce postanowiliśmy wypić buteleczkę wina. Jest cudnie!
Jutro atakujemy daleką północ….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz