poniedziałek, 9 września 2013

Szkocja i Anglia część ostatnia


22 sierpnia
Pobudka przebiegła powoli. Wyjechaliśmy po 11. Najpierw skucha: Top Shop znajdował się w zupełnie innej lokalizacji niż ten wklepany do nawigacji. Po 20 km rundzie wysadziliśmy Agę i Olę pod centrum handlowym i pomknęliśmy do Centrum nauki. Niestety planetarium było czynne dopiero od 14 a my nie mogliśmy poświęcić tu tyle czasu. Mieliśmy do przejechania 200 mil. 
 Szkocka ulica i panowie w strojach tradycyjnych


Glasgow nie zachwyca. Właściwie mogę stwierdzić, że jak do tej pory to najbrzydsze z odwiedzonych przez nas podczas tej podróży miast. 
Dzisiejszym celem było opuszczenie Szkocji i przejechanie za Manchester. Poszukiwania kempingu były żmudne. Najpierw na wybranym przez nas nie było miejsc. Ludzie z Pubu Red Lion starali się nam pomóc. Byli tak mili, że nie mieliśmy sumienia im stanowczo podziękować, więc zmitrężyliśmy tam ponad pół godziny. Net zadziałał i dzięki temu zlokalizowaliśmy kilka kempingów położonych niedaleko siebie, koło Northwich. Koło 23 dotarliśmy na mega komfortowy lecz przeznaczony tylko dla ludzi dorosłych. Wzięłam panią recepcjonistkę na litość i przysięgłam, że nasze dziewczyny zachowują się doroślej od nas. Ufff udało się.
Spędziliśmy noc w niebywale zadbanym otoczeniu, z sanitariatami na najwyższym poziomie, pralnią i innymi cudami. Był to najdroższy z odwiedzonych kempingów ale wart każdego wydanego tu pensa.

23 sierpnia
Początek dnia jak zwykle: pobudka, toaleta, śniadanie, dolanie wody pitnej do kampera, wylanie brudnej i w drogę. Zaplanowaliśmy nocleg w okolicach Stonehange. Wojtek koniecznie chciał przespacerować się po murze Hadriana (dotąd sięgało cesarstwo Rzymskie)





Po drodze wpadliśmy do Gloucester rzucić okiem na katedrę. Stara, piękna i urzekająca dostojeństwem. Krużganki to majstersztyk. Oglądaliśmy z otwartymi buziami… a parę kościołów w życiu się już widziało…





Ponieważ zdecydowaliśmy zwiedzić po drodze jeszcze Oxford, zaczęliśmy wydzwaniać na kempingi celem rezerwacji miejsca. Niestety nie było ani jednego wolnego. Obdzwoniliśmy wszystkie przybytki tego typu. Wreszcie w słuchawce  odezwał się John z Warren Farm i zaprosił na swoje pole. Zeznał, że ma miejsce dla kampera i jesteśmy mile widziani. Uspokojeni oddaliśmy się kontemplowaniu urody najsłynniejszego miasta uniwersyteckiego. Jest naprawdę zachwycające. Można po nim godzinami spacerować i nie mieć dosyć…





 Krowy w Oxfordzie są jakieś inne....



Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi pojechaliśmy szukać farmy Warrena. To było coś. Najpierw droga szerokości taczki zaprowadziła nas na pole, gdzie stały trzy przyczepy. Ciemno wszędzie jak w d… Nagle z jednej przyczepy wyszła pani około 70tki, zasuszona i wyglądająca na mocno schorowaną. Wypytała nas kto, co i po co, i poinformowała, że to jest jeszcze nie gotowe miejsce, ze właściwe pole jest gdzie indziej i ze jej chłopak John nas tam zaprowadzi. John lat około 80, wsiadł do bryki i faktycznie pokazał farmę kumpla Johna lat około 90. :) Dziadkowie przemili, zadbali o nasze wszelkie wygody. Sanitariaty były nieco niehigieniczne ale miejsce megasympatyczne. John wspaniały. Jajka (można było nabyć takie prosto od kury) rewelacyjne.
Poszliśmy spać w dzwoniącej w uszach ciszy.

24 sierpnia
Rano okazało się, że farma jest zadbana, po sąsiedzku jest przepiękny, stary kościół a i cała okolica urocza. Znów ta sama procedura i wyjazd do Stonhange. Po drodze spacer po Avebury z ogromnym kamiennym kręgiem.






Kama jak zwykle pogadała z owcami, wdepnęła w … :). Wypiliśmy kawkę i w drogę. Tuż przed Stonhange był wielki korek. Wycofaliśmy się i postanowiliśmy polnymi drogami podjechać od tyłu! Udało się!. Czekał nas jedynie kilometrowy spacer i megality objawiły się naszym oczom z bliska. 



Wojtek się przydał ;)

Rety! Ludzi tam tyle co w sierpniu w Częstochowie. Makabra. Przegalopowaliśmy wokół kręgu, pofotografowaliśmy i uciekliśmy z tego tłumu.
Jadąc do Dover sprawdziłam naszą rezerwację na prom i ku mej zgrozie doczytałam się, że mamy potwierdzoną rezerwację z…. Dunkierki do Dover! Szok! Jak to się stało nie wiem! Czem prędzej zarezerwowaliśmy kolejny z Dover do Dunkierki. Start 22. Zadzwoniłam do Francji i znalazłam kemping. Nie dość, że mieli miejsce to jeszcze zaprosili nas na imprezę. Godzina na promie i Europa kontynentalna nas powitała. Jutro Brugia i powrót w stronę naszej ojczyzny.



Niestety Francja to jednak nie jest gościnny kraj. Jeszcze przed zaokrętowaniem zadzwoniłam na kemping nieopodal Dunkierki i usłyszałam od miłego pana mówiącego łamaną angielszczyzną, że mają dla nas miejsce i mamy przyjeżdżać o dowolnej porze. Ponadto zaprosił nas na imprezę. Dojechaliśmy, brama zamknięta, widać światła dyskoteki ale nikt nie odpowiada ani na telefon ani domofon. Kicha a tu 1-sza w nocy. Pojechaliśmy pod następny i kolejny z tym samym skutkiem. Na czwartym telefon odebrała miła Pani nie mówiąca słowa po angielsku, niemiecku, rosyjsku i polsku… Michciu starał się jak mógł na jego błagalnym tonem „silwuple auntre „ usłyszał no papa. Skora taty nie było w domu zostaliśmy znów bezdomni. Koło trzeciej trzydzieści dotarliśmy na kemping położony na granicy francusko-belgijskiej. Nie było na nim miejsc, ale nocnemu portierowi żal się nas zrobiło i  wpuścił nas za szlaban. Ufffff prądu nie było ale spoko, najważniejsze że był dostęp do sanitariatów. Padliśmy jak muchy w momencie.
25 sierpnia
Dziś pobudka była powolna. Wygrzebaliśmy się z kempingu koło 12. Pojechaliśmy do Bruggi. Ładne miasteczko. Odbywał się tam targ staroci…




pospacerowaliśmy i w momencie, gdy poczuliśmy głód skręcający nam trzewia, okazało się, że wszystkie restauracje serwują jedynie napoje, bo jedzenie będzie dopiero od 18.00!!!! ZGROZA
Wyjechaliśmy z tego zadziwiającego miasta! Po drodze na kemping za Antwerpią wjechaliśmy do miasteczka o wdzięcznej nazwie Sint-Niklaas (Święty Mikołaj) i tam wreszcie spożyliśmy pyszny obiad. My z Kicią w chińskiej, reszta we Włoskiej restauracji. Ukontentowani udaliśmy się na zasłużony spoczynek. Jutro przemkniemy autostradami do ojczyzny i tuż za granicą prześpimy się, by pojutrze koło południa dotrzeć do Warszawy.
27 sierpnia
Wczorajszy dzień był dniem niemieckich autostrad. Nic ciekawego, zaskakującego wartego odnotowania. Wieczorem, kolo 21 dotarliśmy do Polski. Kemping był masakrą! Welcome home kurna mać!
Zero toalety, kran z zimna wodą ... MAKABRA. 


Na szczęście home sweet home był już blisko. Daliśmy radę i dotarliśmy bezpiecznie.
To były bardzo udane wakacje :) Kamperowanie nam się spodobało, więc zaczynam obmyślać kolejną trasę
cdn kiedyś :)