piątek, 11 lipca 2014

Tajlandia podsumowanie i garść informacji praktycznych

Wszystko dobre co się dobrze kończy… Było smutno opuszczać raj. Podróż powrotna była nieco skomplikowana: najpierw łódź z hotelu na przystań, potem taksówka na drugą stronę wyspy, następnie speed boot do Bang Rok Pier, potem taksówka na zakupy i na koniec na lotnisko. Przesiadka w Dubaju i wreszcie Warszawa. 18 godzin w podróży. UFFF Przed wyjazdem straszono nas, że a) stan wojenny i niebezpiecznie b) pora monsunowa jest bez sensu, będzie lało będą powodzie, nie da się wytrzymać z duchoty c) nie jeść na ulicy tylko w hotelach Dementi a) nie widzieliśmy ani jednego żołnierza. Na lotniskach atmosfera spokoju i wzajemnego zaufania. Na Ko Samui zapytałam strażnika czy mogę zdjęcia terminalu porobić a on odchylił szlaban z napisem Restricted Area i mogłam szwendać się do woli po strefie wylotów. Lęki związane z sytuacją polityczną były bezzasadne b) pogoda była bardzo przyjemna. Padało czasem w nocy lub popołudniu przez pół godziny. Przez cały pobyt zdarzył nam się tylko jeden deszczowy dzień. Ten deszcz w niczym nie przeszkadzał, bo jest niezwykle ciepły i bardzo przyjemnie nam się podczas niego zwiedzało. Dzięki wiejącemu wiatrowi było znośnie i upał nie dał nam się mocno we znaki. Polecam c) Jedliśmy gdziekolwiek, obżeraliśmy się owocami z bazaru i nie mieliśmy ŻADNYCH problemów gastrycznych. A jedzenie było pyszne :) Tajlandia jest dość tanim krajem, nie znaczy to, że jest tam bardzo tanio. Są dostępne towary lokalne po przystępnych cenach lecz już towary luksusowe są w cenach zbliżonych do europejskich. Baza turystyczna jest przebogata i w zależności od standardu hotelu ceny wahają się od 200 baht za noc do kilku tysięcy. Podobnie jest z jedzeniem. W ulicznej restauracyjce można zjeść obiad za 100 baht ale można zapłacić kilka razy więcej w eleganckiej restauracji. Tanie są warzywa i owoce na bazarach i jest ich przebogaty wybór. My płaciliśmy za kilogram dowolnych owoców 50 baht. Nie jestem entuzjastką wyspy Phuket. Jest zatłoczona z ogromnym ruchem ulicznym. Mimo, że udało nam się znaleźć kilka uroczych zakątków, to przemieszczanie się po wyspie było koszmarne. Jest tam również drożej niż np na Ko Samui. Ko Samui zachwyciła nas pięknymi plażami i gajami palmowymi. Na wschodnim wybrzeżu panował spokój, ruch na drogach był znikomy, w przeciwieństwie do usytuowanego na zachodnim wybrzeżu Chaweng i Lamai. Radzę omijać wielkim łukiem. Natomiast wyspa Koh Yao Noi jest tropkalnym rajem, praktycznie pozbawiona wpływu turystyki. Piękna i spokojna z ludźmi, którzy żyją tam bardzo tradycyjnie. Generalnie było to piękne i bardzo udane wakacje. Wypoczęliśmy od cywilizacji. Wydaje nam się jednak, że azjatyckie klimaty, to nie to co tygryski lubią najbardziej. Dlatego następna wyprawa będzie zapewne znów do Wuja Sama.

czwartek, 3 lipca 2014

Koh Yao Noi czyli ostatnie cztery dni w raju

No cóż. Nie pisalam parę dni, bo postanowiliśmy oddać się relaksowi totalnemu. Ostatnim celem była wyspa Koh Yao Noi (mniejsza z Koh Yao) leżąca w samy sercu zatoki Phang Nga, w granicach parku narodowego chroniącego ten interesujący obszar.Powierzchnia zatoki wynosi ok. 400 km². Od roku 1981 większa powierzchnia tej zatoki została objęta ochroną parkiem narodowym Phang Nga. Wyspy w zatoce zbudowane są z wapieni, tworząc krajobraz z ok. 40 wyspami o fantastycznych kształtach. Wysokość górzystych form wysepek sięga nawet 275 m n.p.m. Na większości z tych wysp znajdują się wyżłobione przez wodę jaskinie. Byłam ciekawa tej wyspy, nie tak łatwo na nią się dostać. W poniedziałek raniutko pożegnaliśmy Friendship Beach na Phuket i pognaliśmy na lotnisko oddać samochód.


Korki były koszmarne ale spóźniliśmy się tylko kilka minut. Auto zdane, kaucja zwrócona, rozpoczęłam więc negocjacje ceny taksówki z lotniska na przystań Bang Rok… Udało się za 600 Baht. Przystań nie wyglądała imponująco, ale miły właściciel speed bota obiecał, że za pół godziny ruszymy na upragnioną wyspę.




Ta przyjemność kosztowała po 200 Baht od głowy. Podróż trwałą jakieś pół godziny. Wysadzono nas na nabrzeżu, gdzie naszą walizę złapał w objęcia właściciel terenowej taksówki i za 800 baht obiecał zawieźć do hotelu. Wydało nam się drogo, ale machnęliśmy ręką. 40 minut później byliśmy gotowi dać mu nawet tysiaka. Droga była daleka (na drugi koniec wyspy) i po absolutnych bezdrożach. W połowie złapał nas rzęsisty deszcz.





Jak dotarliśmy do celu byłam najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Hotel o wdzięcznej nazwie The Paradise Koh Yao Resort & Spa okazał się prawdziwym rajem!!!! Jest to przepięknie, obsługa przemiła i nie narzucająca się, dyskretna. Położony na wzgórzu przy ukrytej, piaszczystej plaży.






Apartament urządzony w klimacie tej wyspy ze smakiem i komfortowo, ogród zadbany zapiera dech a do tego z okien powalający widok.





Słowem BOSKO. Trzy dni leniuchowaliśmy na maksa. Na przemian basen, jedzenie, plaża i leżakowanie w naszym wielgachnym łóżku. Wypoczęliśmy za wszystkie czasy. Dziś, w naszą 21 rocznicę ślubu, zafundowaliśmy sobie rejs po zatoce, odwiedziny wyspy z Jamesa Bonda i kajakowanie po jaskiniach. Wyspy zbudowane są ze skał wapiennych i są tu wspaniałe zjawiska krasowe : jaskinie, nacieki i ukryte jeziorka we wnętrzach wysp jak w kominach. Fantastyczne widoki. Woda ciepła a pogoda wyjątkowo dopisała. no to start.




Zaczęliśmy od kajakowania



Następnie zjedliśmy lunch na bezludnej plaży na jednej z napotkanych wysepek

 
Odwiedziliśmy wyspę Bonda


spotkaliśmy rybaków



a na koniec dotarliśmy do rajskiej laguny z bezludną plażą i oddaliśmy się wylegiwaniu i kąpielom :)



 

To się nazywa rocznica ślubu :) Przyjemność była dość kosztowna, bo 6000 Baht lecz zważywszy, że był to rejs tylko dla nas dwojga, to uznaliśmy to za najlepiej wydane 6000 ichnich wariatów podczas tych wakacji :) Wróciliśmy do hotelu, relaks, obiadokolacja i spać. Rano pakowanie i ewakuacja z raju… snif snif chlip chlip… będziemy za nim tęsknić.