niedziela, 29 czerwca 2014

Phuket dzień drugi i trzeci


Wczoraj tak bardzo poleniuchowaliśmy, że nawet mi się wpisu nie chciało uczynić.
Najpierw wylegiwanie się na basenie, potem wyprawa na plażę Rawai w celu konsumpcyjnym oraz na Promthep Cape w celu widokowym :) a na koniec spacer w stronę morza podczas odpływu w poszukiwaniu żyjątek.
Pogoda była już drugi dzień wyśmienita :)
nad basenem

moczenie 
Relaks relaksem ale jeść trzeba. Wyczytaliśmy na Tripadvisorze, że jest fajna knajpka MOO niedaleko nas, na plaży Rawai, gdzie dają pyszne owoce morza i inne dania. Odpaliliśmy brykę i 5 min później byliśmy na miejscu. Hmm.. ale MOO ani widu, ani słychu. Przeszliśmy z kilometr w lewo i prawo, i kicha a żar z nieba lał się niemiłosiernie. Weszliśmy więc do knajpki Nikitas, położonej przy samej plaży. Tania nie była, ale jedzenie pyszne. Wojtek zjadł najsmaczniejsze wielkie krewety w życiu :)
Ja zaś piłam ambrozję :) to znaczy mleko kokosowe z jogurtem w postaci lodowego shake'a :) MNIAM
widok z Nikitas

Satay na deser

coś pysznego!


Jak już się posililiśmy, to pojechaliśmy, najdalej jak się da, na południe. A tam dopiero były widoki! co Wam będę truła, sami popatrzcie:
my na przylądku

przylądek bez nas ;)

wyspa tuż obok
Pięknie, prawda?
Wyżej jest jakieś istotne ze względów religijnych miejsce. Nie ma tam Watu czyli świątyni a jedynie posąg i masa słoni. Te słonie i słoniki są czymś w rodzaju wotów czy też wot. Hmm nie wiem jak się odmienia wota
słoniki

i całkiem spore słonie
Po tych męczących wspinaczkach i spacerach zapragnęliśmy popluskać się w naszym, hotelowym basenie. Jednak po powrocie do hotelu postanowiliśmy jeszcze na chwilkę przejść się, odsłoniętym przez odpływ, dnem morskim i popolować na kraby. Oczywiście obiektywem. Czujne bestie są strasznie a mój Nikon bezczelnie mi się rozładował!

panorama robiona ajfonem Kici
Po powrocie standard, basen drink z palemką i spanko :)

Dziś pogoda postanowiła nam pokazać, że lato to w Polsce a tu jednak pora monsunowa. Lało jak z cebra. Na przemian mżawka, deszczyk, ulewa i nawałnica. Przemokłam do majtek i wiecie co? podobało mi się. Dobrze się oddychało, było cieplutko, nawet woda w potokach na chodnikach była sympatycznie ciepła i czysta.
Uparliśmy się, że znajdziemy ogród botaniczny. Ani w googlach ani w głowach naszej obsługi go nie było. Zdesperowana recepcjonistka zadzwoniła do nich i zażądała wskazówek dojazdu. Coś tam poszwargotali i pokazała mi na mapie mniej więcej gdzie to jest. Mniej więcej, bo nasza mapa niestety dokładnością nie grzeszyła.
Dotarliśmy tam w najgorszą pompę, posiedzieliśmy w aucie i wreszcie stwierdziliśmy: co tam my nie z cukru!
Zabuliliśmy po 500 baht i weszliśmy.
Ślicznie tam było. Wrzucam fotki, bo właściwie nie ma o czym gadać :)
wejście

takie tam, strzegą fontanny

miłośnik macro fotografii

kwiat podobny do kobei pnącej tylko 10 razy większy

stada bonzai

prawie jak pogrzeb Wikinga...


były tam też motyle, przeważnie czarne

i mały kiciuś :)

Kaktusy





ufff mamy tego setki.
Po porządnym przemoknięciu zgłodnieliśmy i pogrzaliśmy (nie bez przygód) do Phuket Town na ulicę Ranong w poszukiwaniu ulicznych knajpek. Zanim je znaleźliśmy kupiliśmy owoce na targu żywności, wdepnęliśmy do tajskiej jadłodajni, zjedliśmy pyszny posiłek i wreszcie znaleźliśmy uliczkę z kramami. Taki restaurant day :) były rzeczy pyszne i dziwne lub bardzo dziwne:
zaczynamy konsumpcję

mój kurczak z orzeszkami nerkowca i chili

Wojtka bliżej nie opisana wieprzowina OSTRA
Jedzenie  szybko podane i pyszne. Ostre ale dało się zjeść. Przychodziło tam mnóstwo Tajów, chyba już wiemy czemu :). I ceny bardzo przystępne po 100 baht za danie. Zapłaciliśmy 305 za dwa dania duże piwo Leo i wodę gazowaną. Mieści się to w zabytkowej części miasta
otoczenie knajpki

dziwne coś

a to żywa skamielina SKRZYPŁOCZ,
jest ich już bardzo niewiele, więc nie rozumiem czemu je tu oferowali!
w tak zwanym międzyczasie zrobiło się zupełnie ciemno i wróciliśmy do hotelu. Typowo basenik, drink z palemką i spanko. A nie, nie spanko tylko kibicowanko, Holandia gra w ćwierćfinale ;)
Jutro pobudka o 7 rano, oddajemy auto i płyniemy na Koh Yao Noi, na ostatnie 4 dni urlopu….















piątek, 27 czerwca 2014

z Ko Samui na Phuket

Pożegnaliśmy rajską, kokosową wyspę. Z żalem ale też podekscytowani tym co jeszcze czeka nas w kraju uśmiechu. Wsiedliśmy na prom do Don Sak. Przyznam, że przewoźnik Raja nas bardzo mile zaskoczył. Prom ruszył punktualnie co do minuty. Był lepszy niż poprzedni, bo nie dymił jak szalony oraz miał kabinę klimatyzowaną. Rozsiedliśmy się więc wygodnie i oddaliśmy lekturze.
Klimatyzowana kabina z TV
Kierowcy ciężarówek na całym świecie ozdabjają je rozmaicie. Obwieszają lampkami, proporczykami, napisami itp. Tu kolekcjonują pluszaki :) chętnie pokemony!
samotności mówimy NIE
Im bliżej było do stałego lądu, tym ciekawsze formacje skalne pojawiały się za oknami. Wyspy, wysepki i wysepunie…
blisko Don Sak
Po wyokrętowaniu ruszyliśmy drogą 44 w stronę Phang-nga. Droga bardzo dobra, dwupasmówka, całkiem przyzwoicie oznakowana i wiodąca przez niezwykle malowniczą okolicę. Generalnie prowincja Phang Nga jest górzysta a góry są jak z Avatara. Popodcinane w dziwny sposób piaskowcowe ostańce, porośnięte gęsto roślinnością. Zachwycające.



i tak sobie jechaliśmy jechaliśmy i jechaliśmy, kierowca potrzebował dopalacza. Na szczęście ten dodający skrzydeł jest wszędzie. Tym razem w szklanej butelce a la syropek i tak też dosłodzony

Dokulaliśmy się do celu! Phuket powitał nas korkami i niemiłosierną ilością motorowero-skuterów Piotruś G. nie przeżyłby tego!
Phuket
Nasz hotel znajduje się na końcu świata. Jest nieźle oznakowany, więc trafiliśmy bez problemu. Mamy apartament z widokiem na basen i morze. Ładnie tu. Co prawda, jak przyjechaliśmy to morza nie było, odpływ je zabrał daaleekoo ale koło 20 wróciło już na miejsce. Poszliśmy zwizytować bar. Zjedliśmy nieco (ja tradycyjnie testowałam pad thaja a Wojtek zielone curry). Mnie jedzenie nie powaliło. Koktaile zaś podali smaczniutkie.
gdzie jest morze?!

w barze

basenik

oczekując na potrawy

coctaile z palemką

Teraz udajemy się na zasłużony odpoczynek






czwartek, 26 czerwca 2014

Ko Samui dzień piąty- głównie jedzenie :)



Dziś lenistwo osiągnęło maksimum! Cały dzień albo spanie albo plaża albo jedzenie. Ostatni dzień na Ko Samui. Jutro raniutko wyruszamy do Nathon na przystań promową i wracamy na Phuket. Czeka nas zatem jakieś 6 godzin podróży.
Odwiedziliśmy dziś ponownie restaurację Mango Tree. Jeśli ktoś kiedyś zawita do Lipa Noi, to ją mocno polecamy. Nie dość, że pysznie, ceny rozsądne, to do tego obsługa ekstremalnie miła!
czyściutko i milutko

tak wygląda z ulicy

Ja dziś testowałam ichniego Pad Thai, Wojtek bliżej nie znane danie z kurczaka i masy warzyw a na przystawkę wzięliśmy kurczaczka na patyku tzw Satay z niebywale pysznym dipem (orzeszki, mleko kokosowe i papryczka).
Satay
Koktail z mango i mięty z jogurtem

ja jak zwykle pad thai a Wojtek eksperymentuje :)
Po obfitym posiłku wróciliśmy odpocząć na werandę :) Wolę chyba mniej pogodny dzień. Taka lampa cały dzień jest bardzo męcząca. Morze bez fal, za to cieplejsze niż woda pod prysznicem…
Po 17 poszliśmy na spacer wzdłuż plaży. Zaczęło się chmurzyć i pojawiło niebywałe światło. Co Wam będę opisywać, sami zobaczcie:
Kicia i chmura

ja

chmury mnie fascynują

palmy nas naszym basenem

spacerek

Mąż

zaraziłam Kicię zbieraniem muszelek :)
Dzień zakończyliśmy tradycyjnie: ja nad basenem sącząc shake z kokosa a Wojtek w morzu (to ta kropka)