środa, 25 czerwca 2014

Ko Samui dzień trzeci

Ranek powitał nas pięknym słońcem. Postanowiliśmy więc poplażować. Na pierwszy ogień poszedł basen, jako że ja się morza nieco boję a Kicia lubi wyższe fale. Zaobserwowaliśmy prawidłowość, ze najwyższe są koło 17, wtedy też najmocniej wieje od morza. To nasza ulubiona pora :)
W basenie woda jest chłodna i orzeźwiająca. Idealna żeby popływać o ochłodzić się po wszechobecnym upale.
basenowe klimaty
Zaczynamy się aklimatyzować. Klimatyzacja w domku ustawiona jest na minimum i właściwie całe dnie spędzamy na werandzie. Nie mamy już poczucia, że jesteśmy w szklarni.
Nie wiem jaka pogoda panuje tu przez pozostałą część roku ale jedno mogę z pełną odpowiedzialnością stwierdzić: czerwiec na Ko Samui jest bardzo przyjemny.
W porze obiadowej poszliśmy plażą na południe w poszukiwaniu polecanej na Trip Advisorze restauracji o wdzięcznej nazwie Mango Tree. Znajduje się ona około 1,5 km od naszego hotelu. Podczas niespiesznego spaceru oddawałam się mojemu ulubionemu zajęciu czyli zbieraniu muszelek :) Nie przeszkodziło mi w tym nawet nadejście ciemnej chmury i nagły deszcz! (trwał jakieś 6 minut i był ciepły)


Kicia

ja
efekt widoczny jest na zdjęciu.

muszelki
Po wyjściu z plaży napotkaliśmy kilka bardzo ładnych, zadbanych domów. Ujrzeliśmy też tajemnicze drzwi w wielkim murze
dzrwi

okienko

za drzwiami ogród

Restaurację znaleźliśmy bez trudu, jedzenie było przepyszne a obsługa niebywale sympatyczna. To znaczy tu wszyscy są sympatycznie, ale tam było zdecydowanie powyżej tutejszych (generalnie wysokich) standardów.
kurczak w bazylii i czerwone curry

menu z obrazkami ułatwia wybór
Niestety po zamówieniu potraw i napojów szybko policzyliśmy, że wzięliśmy za mało pieniędzy. Wojtek postanowił poszukać bankomatu a przypadku niepowodzenia wrócić drogą do hotelu. Poszedł i przepadł. Po 20 minutach podszedł do mnie właściciel restauracji i grzecznie zapytał w którym hotelu mieszkamy. Jak mu powiedziałam, że w Lipa Bay Resort to się zmartwił, że to daleko i zaproponował, że zadzwonimy do męża i powiemy, że on po niego autem przyjedzie :). To było mega miłe ale zbędne, bo kilka chwil później pojawił się Mąż naszym autem :)
skonsumowaliśmy pyszności, ucięliśmy sobie pogawędkę o gotowaniu z panem szefem, zapłaciliśmy i pomknęliśmy do hotelu.
ścieżka do naszego domku

nasz kameralny hotelik

Znów weranda, drzemka i skoki wśród fal :) co za życie…. :D
wieczorny spacer

tuż przed zachodem słońca

PS.Odwiedziły nas ptak i żaba :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz