środa, 8 maja 2013

Brooklin

Zaczęlismy dzień od zakupów w pobliskim Best Buyu. Sprzęt nabyty został w dobrych cenach :) Potem zajrzeliśmy do sklepu spożywczego. Przy kasie starsza czarna pani poprosila Wojtka, by odstawił koszyk we wskazane miejsce, on nie zareagował, to ona to powtórzyła kolejny raz, znów zero reakcji.... Widząc jej pełną dezaprobaty minę Robert stwierdził, że on (Wojtek) jest guchy. Na to pani z ogromnym zakłopotaniem zaczęła nas przepraszać, a ja wychodziliśmy pożegnała Wojtka potężnym rykiem BYE!!! Wojtek absolutnie nieświadomy jej intencji podskoczył pół metra w górę! Umarłam :D

Dziś postanowiliśmy zobaczyć, jak to jest poza Manhattanem. Nie oznacza to oczywiście, że już wiemy jak jest na Manhattanie (odwiedziliśmy wszak nieliczne miejsca). Jako start naszej przygody na/w Brooklinie wybraliśmy Brooklin Hights. Bardzo ładne miejsce, Urocze domy z brązowego kamienia, masa zieleni i widoki.









 Podążając w kierunku tych ostatnich doszliśmy do nabrzeża tuż pod Mostem Brooklińskim (remontują go teraz). Widok na dolny Manhattan zapierający dech w piersiach. W małym, białym domku znajduje się wytwórnia lodów. Kupiliśmy po horrendalnie drogim rożku (jedna gałka 4$, 2 gałki 6$) i usiedliśmy na ławeczce, by podczas konsumpcji kontemplować widoki.
Moje przypuszczenie, że z Manhattanu nie widać Manhattanu, bo budynki zasłaniają znalazło dowód :) Stąd widać go doskonale.









Po skonsumowaniu słodkości i przeanalizowaniu rozkładu jazdy taksówek wodnych udaliśmy się w głąb dzielnicy (czyli w nieznane). Plan zakładał wizytę w brooklińskim ogrodzie botanicznym. Wsiedliśmy, więc w autobus jadący mniej więcej w odpowiednim kierunku i wylądowaliśmy w otoczeniu przypominającym Harlem. Przesiadka do metra i za chwilę wysiedliśmy przy Muzeum Brooklińskim i ogrodzie botanicznym. Mieliśmy szczęście, bo okazało się że we wtorki wejście jest darmowe :)
Ogród jest naprawdę piękny. Najciekawszym miejscem było ogromne skupisko kwitnących wiśni i dziesiątki ludzi siedzących na trawie i patrzących na spadające z drzew różowe płatki... Nas też to urzekło.



nigdy nie wiadomo, czy coś jest duże czy małe.... wszystko zależy od perspektywy ;)






Potem pospacerowaliśmy wśród drzew, zajrzeliśmy do muzeum bonsai powąchaliśmy kwitnące tulipany i udaliśmy się na obiad. Celem była rekomendowana przez mój ulubiony przewodnik tajska restauracja SEA. Znajduje się ona przy linii metra L, dojazd z ogrodu botanicznego był więc nieco skomplikowany. Ale kto da radę, jak nie my? Znaleźliśmy Sea i zamówiliśmy jedzonko. Już startery pokazały, że warto było :) Wszystko pyszne i do tego w rozsądnych cenach.

Po obiadku ruszyliśmy w stronę rzeki, na przystań wodnej taksówki. Za 4$ zaokrętowaliśmy się i bardzo widokową metodą dotarliśmy do Midtown czyli na 34Str.





Tam czekał darmowy autobus, który dowiózł nas pod samą Penn Station. Wróciliśmy do Bloomfild wyjątkowo wcześnie, bo po 20.00, ale przyznam, że wykończeni.
Dziś od rana pada deszcz, więc odpuszczamy zwiedzanie. Pakujemy się i po południu jedziemy na lotnisko.
Fajny wyjazd. Wiele wrażeń, wiele zakupów :)
Wrócimy tu jeszcze. Zostało nam jeszcze sporo do zobaczenia.




Niagara Falls

To był dzień!!!
Wstaliśmy raniutko, wyrychtowaliśmy się, przetrąciliśmy śniadanko i Robciu zawiózł nas do wypożyczalni samochodów Enterprise. Tam czekała na nas Mazda 6 czyli zamówiony full size. formalności trwały 10 min i ruszyliśmy na północ, na spotkanie przygody.
Do Niagara Falls było 430 mil (6,5 godziny jazdy).
obyło się na szczęście bez przygód i dotarliśmy na miejsce około 15.00. Słońce zaczynało chylić się ku zachodowi, niestety. Nadzieja na ładne zdjęcia nieco przyblakła ale, jak wiadomo, umiera ostatnia. I słusznie. :)
Najpierw zobaczyliśmy, że spokojna rzeka zaczyna przyspieszać i pienić się, potem zobaczyliśmy jak znika. Wszędzie unosiły się kropelki wody... dotarło do nas, że oto u naszych stóp jest górny poziom NIAGARY. I był!
W morde! Huk wody podpowiedział nam, że to już tuż tuż :) Zresztą sami popatrzcie:




U nas w rodzinie panuje absolutne równouprawnienie. Dowód poniżej. Ja dźwigam aparat fotograficzny i Kicia też (ten plecak i statyw)

Kręcąc się po platformie widokowej, zobaczyliśmy, że rejs stateczkiem pod wodospad kosztuje tylko 15,50 $. Postanowiliśmy spróbować. Przepłyniemy się legendarną Maide of the Mist! Najpierw nas ślicznie ubrali



a potem zaczęło się! Słów brak. Fantastyczne przeżycie! doświadczyć wodospadu można ocenić tylko z dołu. Polecam każdemu :) 















Zaraz jak tylko przeschnęliśmy ruszyliśmy w drogę powrotną. Wróciliśmy po 12.00. Warto było! Polecamy

poniedziałek, 6 maja 2013

Downtown

Dziś padł naszą ofiarą (albo my jego) dolny Manhattan. Jak zwykle nie dało się go zobaczyć, bo wielkie domy zasłaniają ;)
Zaczęliśmy, jak każdy turysta od WTC. Zobaczyliśmy z bliska powstającą Fredom Tower (w miejscu zburzonych 11 września wież WTC). Jest tam teraz jeden wielki plac budowy.



Następnie ruszyliśmy z buta na południowy kraniec półwyspu. Dotarliśmy do Battery Park, skąd ruszają statki na Liberty Island i na Ellis Island. Niestety powietrze nie było przejrzyste, więc zdjęcia statuy wolności  nam nie wyszły :( Pooglądaliśmy więc pomniki i kwitnące drzewka.



Poszliśmy spacerkiem wzdłuż wybrzeża sfotografować panoramę Brooklinu. Bardzo zależało mi na moście brooklińskim, ale nieco mnie zawiódł... po Golden Gate i Moście Grunwaldzkim, ciężko mnie zachwycić :D



Weszliśmy w głąb dzielnicy finansowej, by dotrzeć do Wall Street. Co Wam będę opowiadać, lepiej popatrzcie na obrazki:
 Wszędzie kontrasty. Np. poniższy kościół niby mały nie jest....
 ...ale w tej skali wygląda jak domek dla lalek





Resztę, czyli wizytę w TriBeCa i SOHO opiszę jutro, bo zasypiam. Pozdro

Downtown jest imponujące, lecz nie do życia. My zdeklarowane wieśniaki jesteśmy i jak magnesem przyciągani byliśmy do Greenwich Village i tamtych okolic. Dzisiejszy wybór padł na Socho i Tribeca.
Fajnie tam, jakby było się w innym mieście. Co Wam będę opowiadać, sami zobaczcie








Można znaleźć tam dziesiątki uroczych restauracyjek, kawiarenek i tym podobnych przybytków. Atmosfera swobodna, nieco nieśpieszno, jakby demonstracyjnie odcięto się od szaleństwa Midtown i Downtown.
Zjedliśmy przepyszny obiad w fantastycznej, miłej i bardzo ciekawie urządzonej restauracji:







Potem poszliśmy na kawkę i ciasteczko. Prawdziwe espresso i obsolutnie d.. urywający serniczek. mniammm.....
Następnie ruszyliśmy w poszukiwaniu fajnego baru, by tradycyjnie wypić Old Fashioned. Niestety. Przewędrowaliśmy całe SOHO i same bary z winem były :( obeszliśmy się więc smakiem. 
Obserwacja: jeśli na spokojnej uliczce słyszysz nagle głośną muzykę nie oznacza to, że zbliżasz się do baru z muzą na żywo a jedynie, że zbliża się kabriolet z czarnymi braćmi...
Dzień uznaję za udany. Tradycyjnie pogrzaliśmy na Penn Station i wróciliśmy do Bobbiego.