czwartek, 2 maja 2013

start i lądowanie

Pierwszego maja o 13.00 wystartowaliśmy. Samolot był zdumiewająco  punktualny i jak na wysłużonego Boeinga 767 całkiem sympatycznie zasuwał. Tak sympatycznie, że przylecieliśmy na JFK 40 min przed czasem a pilot Wacław dał popis sztuki pilotażu i posadził samolot tak delikatnie, że nie zauważyliśmy dotknięcia pasa startowego. Od wracających do Hameryki Polonusów otrzymał brawka... trochę obciach. Radość trwała krótko, okazało się, że przydzielony nam gate o wdzięcznym numerze 10 był zajęty przez maszynę Air France tfu. Więc staliśmy, jak sieroty 45 min i czekaliśmy. Znaczy samolot stał, my siedzieliśmy a fantastyczne stewardessy nawet wody nie zaproponowały.
Po raz pierwszy w życiu leciałam LOTem za Atlantyk. Niestety nie mam pojęcia, skąd wzięły się mity o rzekomym wspaniałym serwisie na pokładach samolotów naszego narodowego przewoźnika! Beznadzieja! Stewardessy niesympatyczne (w porównaniu z tymi na krajowych wręcz okropne), nie lubią swej pracy, z łaski rzuciły co musiały oczywiście bez uśmiechu. Jedyne co pozytywnie zaskoczyło, to pudełko z jedzeniem. Doprawdy śliczne.

Catering też nie powalił i byłam zwyczajnie głodna, co mi się ani w KLM (debeściaki) ani Air France (tfu), ani nawet u Brytoli nie zdarzyło. Dobrze, że to był bilet-nagroda, bo jakbym zabuliła 3 tysie, to szlag by mnie trafił!
no dobra, przetrwaliśĶy i wreszcie udało nam się wysiąść. Postaliśmy w kolejce do urzędnika imigracyjnego jakiś pół godziny (GŁODNI,  a większość z Was, drodzy czytelnicy, wie co oznacza w moim wykonaniu stan głodu). Szło bardzo wolno (a nas szybciutko załatwili) i wreszcie padło upragnione Welcome in the US. Bagaż kręcił się już na karuzeli, więc pozostało jedynie pogalopować do Air Traina i rozpocząć drugi etap podróży, tym razem już naziemno-podziemnej, na Manhattan. Zapoznaliśmy się z nowojorskim metrem i linią E dotarliśmy w okolice Penn Station. Wyszliśmy na ziemię i.... no cóż duże ruchliwe miasto z wysokimi budynkami... :) Dziś je pooglądamy dokładniej.



Robercik na nas czekał, wsadził do pociągu i ok. 19 znaleźliśmy się w jego mieszkaniu w Bloomfield, NJ. Doprawdy urocze miasteczko.
a wejście na peron wygląda tak:

Koło 22, po rozpracowaniu butelki wina i pysznej kolacji padliśmy na pyski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz