poniedziałek, 23 czerwca 2014

Ko Samui dzień drugi- w poszukiwaniu atrakcji

Drugi dzień na Ko Samui. To faktycznie wyspa wypoczynkowa. Piękne plaże naokoło wyspy, plantacje kokosów i dżungla w środku.



Niewiele dróg, małe mieściny wyglądające dość nieciekawie: sklepik na sklepiku sklecony z byle czego, knajpeczka na knajpeczce wyglądające podobnie niedbale, wszędzie śmieci i odpady, dziesiątki motorowerów… Między tymi miejscowościami a luksusowymi resortami jest niebywały kontrast. Przy czym, biedy wielkiej nie widać. Pan smażący naleśniki w rozpadającej się, przerdzewiałej budce miał zaparkowaną nowiuśką Yariskę…


Wszyscy pogodni i sympatyczni.
Po śniadaniu postanowiliśmy zwiedzić okolicę. Na pierwszy ogień poszedł najwyższy na wyspie wodospad. Można do niego dotrzeć na trzy sposoby: pieszo pod górę leśną drogą, na słoniu, jeepem.





Wybraliśmy ostatnią opcję. Po dojechaniu do parkingu trzeba było się jeszcze trochę powspinać po kamieniach i skleconych z drewna platformach. Niby nie daleko ale miałam stracha, do tego znów mi się odezwały kolana (one schodów nie cierpią). Dobrze, że z wyższych kamieni zwlekał mnie Kicia.
Wodospad sam w sobie sympatyczny lecz nie spektakularny. Kaskada ma 80m wysokości ale było niewiele wody. Po porze deszczowej podobno jest większy.




W lesie rosną też ananasy!

Było duszno i gorąco, ale mimo to bardzo przyjemnie. To dzięki dość silnemu wiatrowi. Kierowca jeepa szalony. Wiózł nas z fantazją prawie dorównującą Indianinowi Navajo, który wiózł nas 2 lata temu do Antelope Canyon. Kto był ten pamięta ;)
Cało i zdrowo wróciliśmy do naszego dzielnego nissana i popędziliśmy na obiad w okolice plaży Lamai. Jedzonko jak zwykle było pyszne, otoczenie takie sobie. Wolę nasze pustkowie :)
Po małych zakupach owocowo-napojowych (ananas, banany, liczi, mangostany, limonki, piwko, lokalny rum i cola oraz duużo wody) wróciliśmy leniuchować na naszym tarasiku. Kicia poskakał wśród fal (dziś były naprawdę wysokie), ja poczytałam i zrobiło się ciemno. Koło 21.30 zaczęły kąsać komary (niewiele ale dokuczliwe), więc schroniliśmy się w naszej luksusowej, wychłodzonej chatce :)
i tak dzionek dobiegł końca.
Jutro jedziemy w drugą stronę i może rzucimy okiem na Wielkiego Buddę.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz