Wczoraj tak bardzo poleniuchowaliśmy, że nawet mi się wpisu nie chciało uczynić.
Najpierw wylegiwanie się na basenie, potem wyprawa na plażę Rawai w celu konsumpcyjnym oraz na Promthep Cape w celu widokowym :) a na koniec spacer w stronę morza podczas odpływu w poszukiwaniu żyjątek.
Pogoda była już drugi dzień wyśmienita :)
|
nad basenem |
|
moczenie |
Relaks relaksem ale jeść trzeba. Wyczytaliśmy na Tripadvisorze, że jest fajna knajpka MOO niedaleko nas, na plaży Rawai, gdzie dają pyszne owoce morza i inne dania. Odpaliliśmy brykę i 5 min później byliśmy na miejscu. Hmm.. ale MOO ani widu, ani słychu. Przeszliśmy z kilometr w lewo i prawo, i kicha a żar z nieba lał się niemiłosiernie. Weszliśmy więc do knajpki Nikitas, położonej przy samej plaży. Tania nie była, ale jedzenie pyszne. Wojtek zjadł najsmaczniejsze wielkie krewety w życiu :)
Ja zaś piłam ambrozję :) to znaczy mleko kokosowe z jogurtem w postaci lodowego shake'a :) MNIAM
|
widok z Nikitas |
|
Satay na deser |
|
coś pysznego!
|
Jak już się posililiśmy, to pojechaliśmy, najdalej jak się da, na południe. A tam dopiero były widoki! co Wam będę truła, sami popatrzcie:
|
my na przylądku |
|
przylądek bez nas ;) |
|
wyspa tuż obok |
Pięknie, prawda?
Wyżej jest jakieś istotne ze względów religijnych miejsce. Nie ma tam Watu czyli świątyni a jedynie posąg i masa słoni. Te słonie i słoniki są czymś w rodzaju wotów czy też wot. Hmm nie wiem jak się odmienia wota
|
słoniki |
|
i całkiem spore słonie |
Po tych męczących wspinaczkach i spacerach zapragnęliśmy popluskać się w naszym, hotelowym basenie. Jednak po powrocie do hotelu postanowiliśmy jeszcze na chwilkę przejść się, odsłoniętym przez odpływ, dnem morskim i popolować na kraby. Oczywiście obiektywem. Czujne bestie są strasznie a mój Nikon bezczelnie mi się rozładował!
|
panorama robiona ajfonem Kici |
Po powrocie standard, basen drink z palemką i spanko :)
Dziś pogoda postanowiła nam pokazać, że lato to w Polsce a tu jednak pora monsunowa. Lało jak z cebra. Na przemian mżawka, deszczyk, ulewa i nawałnica. Przemokłam do majtek i wiecie co? podobało mi się. Dobrze się oddychało, było cieplutko, nawet woda w potokach na chodnikach była sympatycznie ciepła i czysta.
Uparliśmy się, że znajdziemy ogród botaniczny. Ani w googlach ani w głowach naszej obsługi go nie było. Zdesperowana recepcjonistka zadzwoniła do nich i zażądała wskazówek dojazdu. Coś tam poszwargotali i pokazała mi na mapie mniej więcej gdzie to jest. Mniej więcej, bo nasza mapa niestety dokładnością nie grzeszyła.
Dotarliśmy tam w najgorszą pompę, posiedzieliśmy w aucie i wreszcie stwierdziliśmy: co tam my nie z cukru!
Zabuliliśmy po 500 baht i weszliśmy.
Ślicznie tam było. Wrzucam fotki, bo właściwie nie ma o czym gadać :)
|
wejście |
|
takie tam, strzegą fontanny |
|
miłośnik macro fotografii |
|
kwiat podobny do kobei pnącej tylko 10 razy większy |
|
stada bonzai |
|
prawie jak pogrzeb Wikinga... |
|
były tam też motyle, przeważnie czarne |
|
i mały kiciuś :) |
|
Kaktusy |
ufff mamy tego setki.
Po porządnym przemoknięciu zgłodnieliśmy i pogrzaliśmy (nie bez przygód) do Phuket Town na ulicę Ranong w poszukiwaniu ulicznych knajpek. Zanim je znaleźliśmy kupiliśmy owoce na targu żywności, wdepnęliśmy do tajskiej jadłodajni, zjedliśmy pyszny posiłek i wreszcie znaleźliśmy uliczkę z kramami. Taki restaurant day :) były rzeczy pyszne i dziwne lub bardzo dziwne:
|
zaczynamy konsumpcję |
|
mój kurczak z orzeszkami nerkowca i chili |
|
Wojtka bliżej nie opisana wieprzowina OSTRA |
Jedzenie szybko podane i pyszne. Ostre ale dało się zjeść. Przychodziło tam mnóstwo Tajów, chyba już wiemy czemu :). I ceny bardzo przystępne po 100 baht za danie. Zapłaciliśmy 305 za dwa dania duże piwo Leo i wodę gazowaną. Mieści się to w zabytkowej części miasta
|
otoczenie knajpki |
|
dziwne coś |
|
a to żywa skamielina SKRZYPŁOCZ,
jest ich już bardzo niewiele, więc nie rozumiem czemu je tu oferowali! |
w tak zwanym międzyczasie zrobiło się zupełnie ciemno i wróciliśmy do hotelu. Typowo basenik, drink z palemką i spanko. A nie, nie spanko tylko kibicowanko, Holandia gra w ćwierćfinale ;)
Jutro pobudka o 7 rano, oddajemy auto i płyniemy na Koh Yao Noi, na ostatnie 4 dni urlopu….
Super napisane, tak jak lubimy bez zadęcia i bardzo mnie ciekawi co dalej ???
OdpowiedzUsuńDziękuję Bardzo! W tym roku odwiedzimy ponownie USA. Tym razem zdobywamy południowy zachód: południowa Kalifoenia i Arizona oraz Nowy Meksyk. Start wyprawy 25 lipca 2015. Zapraszam serdecznie do śledzenia i komentowania. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńA