niedziela, 18 sierpnia 2013

Tym razem wyprawa na Wyspy Brytyjskie

Niestety dostęp do netu jest mocno utrudniony, więc wrzucam relację z 3 dni:

13 sierpnia 2013
Dziś o 15 mieliśmy odebrać kampera, a właściwie mieli to zrobić Michciu, Aga i Kicia z dziewczynkami, bo ja tradycyjnie u kierata we Wrocławiu. Mieliśmy, bo jak się okazało, poprzedni najemcy lekko nadszarpnęli kondycję kamperka i naprawy oraz sprzątanie się mocno przeciągnęło. Ruszyli około 20.00 I  niestety najpierw do Pławna odwieźć psa na wakacje. Z Pławna dopiero do Wrocka. Czekałam, pracowałam , drzemałam aż wreszcie dotarli… 3.46! Szybkie siusiu i ułożyliśmy się na pierwszą noc w domku na kółkach. Całkiem wygodne toto.

14 sierpnia
Dziś pobudka koło 10.00, ablucje, śniadanko, ostatnie maile i w drogę! Jest plan, żeby dotrzeć wieczorem w pobliże Amsterdamu.
Droga długa a nasz dzielny kamper nie jest autem wyścigowym. Po 12 godzinach tułaczki dotarliśmy wreszcie do Amsterdamy na kamping. I tu zonk: brak miejsc dla kamperów. Musiałam wyglądać jednak bardzo żałośnie, bo nocny recepcjonista (bardzo miły i przystojny chłopak), chwilkę popatrzył w przestrzeń i ku mej radości oświadczył, że postawi nas na “nieoficjalnym miejscu postojowym”, niestety nie będziemy mieć prądu. Ochoczo na to przystaliśmy. Chwilę później, grzecznie stojąc w kąciku parking zaczęliśmy przygotowywać się do naszej drugiej w kamperze a pierwszej zagranicznej nocy. 
15 sierpnia
Noc minęła bardzo spokojnie. Kamping jest usytuowany w pięknym parku nad wodą. Było cicho I dość chłodno, więc spało się wspaniale. Pospaliśmy do 10.00 i rozpoczęliśmy błyskawiczną procedurę ewakuacji (do 11 trwała doba “hotelowa”). Kamping godny polecenia, dobrze zorganizowany, czyściutki i zadbany. Możliwe, że w przyszłości tu wrócimy. Były drobne perturbacje związane z opuszczeniem naszego nieoficjalnego placu ale dzielny szofer Michcio dał radę. Amsterdam powitał nas  ołowianym niebem i deszczem. Postanowiliśmy pojechać prosto do Ijmuiden, żeby być odpowiednio wcześniej na przystani promowej. Dotarliśmy na miejsce przed 14. Prom już stał, odprawa się nie zaczęła. Ustawiliśmy się grzecznie w kolejce. Wpuścili nas na prom w pierwszej kolejności i ustawili mordką do wyjazdu :).

Po kilku drinkach udaliśmy się do zarezerwowanych kabin. Noc minęła spokojnie nam a Zawadom nie. Za ścianą mieli zaparkowane auta, które w nocy wyły alarmami. Mieli więc mało zabawnie.
Prom nieźle kołysał i miałam stracha, że dopadnie kogoś z nas choroba morska. Na szczęście obyło się bez takich atrakcji.

nasza wesoła gromadka

niezłe w tej Holandii domeczki mają....


16 sierpnia
Raniutko zostaliśmy wypuszczeni na angielską ziemię jako pierwsi. Ruszyliśmy lewą stroną drogi i … pierwsze rondo, kręcone na odwrót, ależ masakra. Mózg podpowiada jedno a odruchy drugie. Kierowca walczy non stop, sam ze sobą.
Walcząc odwiedziliśmy nadgraniczne opactwa a właściwie ich ruiny. Przepiękne i niezwykle romantyczne. 









Pogoda dopisała, więc zdjęcia wyszły całkiem całkiem :). Jadąc drogami szerokości taczki, przez przeurocze pustkowia dotarliśmy do Roselin na nocleg,
Bliżej Edynburga nie było miejsc.


Zainstalowaliśmy się na kempingu i zawezwaliśmy taksówkę, która naszą szóstkę zawiozła do centrum Edynburga. Umówiliśmy się tam z Kostkiem, który zabrał nas na kolację do wyśmienitego pubu o wdzięcznej nazwie Whiski. Skosztowaliśmy tam haggisa, narodowego dania Szkotów. Ku naszemu zaskoczeniu okazał się on…kaszanką :D. Popiliśmy koktajlami na whisky i poczułam wreszcie, że jestem na wakacjach.
Edynburg jest przepięknym miastem, był pełen ludzi, bo odbywa się tu doroczny festiwal teatrów i wojskowych orkiestr. Tłumy takie, że nie dało się przecisnąć niektórymi ulicami. Koło północy wróciliśmy na nasz kemping i udaliśmy się na zasłużony spoczynek.

17 sierpnia
Zaczęliśmy dzień od zwiedzania kaplicy w Roselin. Niesamowita budowla. Już jak się na nią patrzy z oddali wygląda niezwykle mrocznie i tajemniczo. W środku bogato rzeźbiona w motywy roślinne, bogata w masońską symbolikę nieco przeraża. Zewsząd patrzą na zwiedzającego stwory wyzierające spośród pnączy i plątaniny kamiennych liści. Niestety nie wolno robić zdjęć we wnętrzu (pstryknęłam kilka z ukrycia i nie jestem z tego dumna).  






W czasie zwiedzania pogoda pokazała szkocką twarz: 7 razy deszcz na przemian z oślepiającym słońcem i silnymi podmuchami wiatru.
Po zwiedzaniu ruszyliśmy na zakupy żywnościowe i w poszukiwaniu karty pre-paid na internet. Obie misje zakończyły się sukcesem. MAMY WIFI na pokładzie!!!! Stiszu rządzi!
Jechaliśmy na północ wzdłuż wybrzeża. Droga niezwykle widokowa. Dotarliśmy do miejscowości o wdzięcznej nazwie Johanshaven i tu zdecydowaliśmy się zatrzymać na noc.


Na kempingu nie było nikogo w recepcji, podane były telefony do obsługi. Wybrałam numer do Mike i już 3 minuty później przygalopował do nas 50 letni jegomość, wyglądający na wyrwanego siłą z degustacji mocnych trunków ;). Nie był bynajmniej pijany, a jedynie radosny i mega pozytywnie nastawiony do nas. Nie było miejsc ale ustawił nas na trawniczku, pokazał gdzie można się podłączyć do prądu, dał do użytkowania łazienkę dla niepełnosprawnych, pożartował i zniknął.
Pole namiotowe jest tuż przy brzegu morza. Towarzyszy nam huk fal. Po kolacyjce postanowiliśmy wypić buteleczkę wina. Jest cudnie! Jutro atakujemy daleką północ….



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz