poniedziałek, 13 lutego 2017

Porto

Nie mogłam się zebrać do napisania tego posta. Działo się tak wiele wokół nas, że kiedy siadałam na kanapie albo zasypiałam albo nie miałam siły sięgnąć po kompa.
Wreszcie jednak postanowiłam dłużej tego nie odwlekać.
Listopad, jak wiadomo, jest w naszym kraju okropnym miesiącem. Ciemno, buro i ponuro. Niebo ołowiane, zimno i mokro. Dla mnie to najbardziej dołujący miesiąc w roku. Wyjazd w nieco cieplejsze  miejsce jawił się jako wyśmienity pomysł.
Wystartowaliśmy w środę 9 listopada o 19.40. Pierwszy raz w życiu leciałam z Wizz Air i chyba nie lubię. Mega ciasno i jakoś nieprzyjaźnie, do tego porąbana polityka bagażowa. Zdecydowanie z tanich przewoźników wolę Ryanaira.
Lotnisko jest dość daleko od zabytkowego centrum, lecz łączy je wygodne metro. System opłat jest do dziś dla mnie nie zrozumiały. Kupuje się w w automacie najpierw kartę-bilet a potem jeszcze raz mota się z jej naładowaniem. Trzeba przy tym mieć wiedzę na ile stref się bilety potrzebuje. Ważne, że KAŻDY pasażer musi mieć swoją kartę. Zadziałaliśmy nieco "na oko" i jakoś poszło.

9-13 listopada

W internecie udało nam się znaleźć fantastyczny apartament z widokiem na skwer z pomnikiem Henryka Żeglarza. Lokalizacja pierwsza klasa.






Porto, to bardzo ładne miasto, przynajmniej jego stara część. Klimatyczne uliczki pnące się raz pod górę, raz schodzące ostro w dół. Przecina je rzeka Duoro, nad którą rozpięte są malownicze mosty. Zwłaszcza najstarszy, żelazny, będący wizytówką miasta.
Polecam spacer nabrzeżem po zmierzchu. Wszystko jest bardzo ładnie podświetlone, knajpki kipią życiem, ludzie przechadzają się bez pośpiechu.




Mimo listopada aura całkiem przyjemna 12-15 stopni powyżej zera, od czasu do czasu mżawka trwająca chwilę. Większość dni pogodne.

Jedną z atrakcji, którą sobie zafundowaliśmy był rejs statkiem pod mostami. Przepiękne widoki, polecam gorąco. Można go wykupić w informacjach turystycznych albo bezpośrednio na nabrzeżu.
Zdjęcia niestety nieco ponure, bo pechowo zaatakowały nas niskie chmury i mżawka, która przerodziła się później w całkiem rzęsisty opad.










Odbyliśmy też wiele spacerów po mieście:
Najpierw śladami autorki Harrego Pottera. Jak wieść gminna niesie J.K. Rowling, mieszkając w Porto gdzie uczyła języka angielskiego rozpoczęła pisanie sagi o nastoletnim czarodzieju. Podobno zręby powieści powstawały w kawiarniach: przy księgarni Lello i w Cafe Majestic...









A potem pętaliśmy się bez celu, polując na słynne płytki ceramiczne Azulejos i barwne targi, zatrzymując się, rzecz jasna co jakiś czas, na karmienie lub kawkę. 
O spacerach pisać nie będę, wrzucam po prostu fotki :). Dodam tylko, że wybraliśmy się do dzielnicy Foz przywitać się z oceanem. Było miło.























Ostatniego dnia postanowiliśmy zaszaleć. Ponieważ lot do Polski mieliśmy wieczorem, wynajęliśmy auto (szalone Mitsubishi Colt ;) i ruszyliśmy na północ. Najpierw na plażę a potem do Bragi, odwiedzić słynny kościół na wzgórzu Bom Jesus.
Pogoda wyczuła, że to jest ten moment i zaświeciło przepiękne słońce :)
W okolicy Bairro Da Luca znalazłam na google maps po pierwsze plażę wyglądającą na dość odludną i samotną restaurację Ruben Dunas. Zaryzykowaliśmy i strzał w 10! Miejscówka super a jedzenie pycha. Polecam bardzo!





Po obfitym obiedzie ruszyliśmy do Bragi. Bom Jesus też nie zawiódł :) Wjechaliśmy nawet kolejką zębatą.








Stamtąd na lotnisko i do domu :)
To był bardzo udany, przedłużony weekend. Porto pozostaje w naszej pamięci jako urokliwie miasto z miłymi mieszkańcami.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz