środa, 29 lipca 2015

początki wyprawy- Chicago

Wreszcie jest internet!
Lecieliśmy lecieliśmy i dolecieliśmy :)
najpierw poczekaliśmy ponad godzinę na Okęciu, bo była burza.

Po pierwsze Dreamliner:
Bardzo przyjemny samolot. Piękny design, wygodne siedzenia w klasie ekonomicznej, niezwykle cichy, podczas lotu wyższe ciśnienie w kabinie ogromne daje poczucie komfortu. Słowem ja innym już latać nie chcę :)

Wylądowaliśmy w Chicago prawie zgodnie z z planem, bo jedynie z 10 minutowym opóźnieniem, mimo startu z Wawy z godzinnym. Niestety burza dała się we znaki silnymi turbulencjami podczas wznoszenia. Reszta lotu przebiegła jednak bardzo spokojnie.
Po wylądowaniu i przejściu przez kontrolę imigracyjną wyszliśmy przed terminal i zaczęło się oczekiwanie na shuttle bus z hotelu. Czekaliśmy prawie godzinę, bo bystra pani recepcjonistka "zapomniała" powiedzieć kierowcy że jesteśmy pod terminalem lotów międzynarodowych.
Zarezerwowaliśmy hotel Comfort Inn O'Hare Airport. Faktycznie blisko lotniska i darmowy transport bardzo wygodny. Nie był to wybór marzeń, bo hotel taki sobie (lecz czysty) ale był zdecydowanie najtańszy. Busik podwoził pod terminal 2 koło wejścia do niebieskiej linii metra a stamtąd bezpośrednio do centrum jechało się koło 55 min. Daleko.
Chicago to piękne miasto. Pierwszego dnia odwiedziliśmy Art Institut, w którym spędziliśmy kilka godzin. Jest co oglądać. Imponująca kolekcja impresjonistów francuskich! Byłam zachwycona. Bogata również kolekcja sztuki współczesnej. Zdecydowanie punkt obowiązkowy wizyty w w wietrznym mieście.



Znaleźliśmy też początek legendarnej Road 66!
Kolejny punkt to przepłynięcie się rzeką Chicago. My wybraliśmy opcję tzw. taksówki wodnej (taki wenecki vaporetto). Absolutnie piękne widoki na kawał dobrej architektury. Zrobiłam sporo zdjęć, zobaczcie sami.






Kolejny punkt to park Millennium- przepiękna rewitalizacja terenów przemysłowych i nieużytków. Byliśmy pod wielkim wrażeniem. Posiedzieliśmy na łąweczce, poleżeliśmy na trawie. Nie wiało :)



Jezioro Michigen jest ogromne. Końca nie widać. Jego ogrom można ocenić dopiero po wjechaniu na 103 piętro Willis Tower. świetny taras widokowy, niestety zanim się dotrze na górę trzeba odcierpieć swoje w kolejce. My byliśmy tam o zachodzie słońca i był to świetny wybór pory dnia, zwłaszcza że pogoda nie była najlepsza do robienia zdjęć. Było dość pochmurno.
Niezłe wrażenie robiły takie wystające z elewacji szklane "kioski". Szklana podłoga na tej wysokości daje dodatkowy zastrzyk adrenaliny :) Mania i Lidzia zrezygnowały przez lęk wysokości.


W ten sposób minął nam pierwszy dzień na ziemi amerykańskiej. Miło było :)
Wczoraj o 18.20 mieliśmy lot do LAs Vegas. Postanowiliśmy więc, po wymeldowaniu się z hotelu, zawieźć walizki na Union Station, tam zdeponować je w schowkach pozwiedzać nieco i koło 15 ruszyć w stronę lotniska Midway. Dziewczyny chciały zobaczyć Jackowo. Pojechaliśmy więc… Niestety jest już zdecydowanie mniej polskich akcentów niż przed 10-cioma laty. Polacy na potęgę zamykają swoje sklepy i wynoszą się do innej części Chicago. Sama okolica sprawia nie najlepsze a właściwie wręcz przygnębiające wrażenie.Jakby czas zatrzymał sie w latach 80-tych. Pochodziliśmy tam trochę, jak po skansenie. Nie podobała mi się ta "ziemia obiecana".

Dojazd nie jest wspaniały więc zajęło nam to dobre 3 godziny. Jadąc na Midway przejechaliśmy się napowietrzną kolejką (słynną z filmów). Jest super :), ale z bagażami jest dramatycznie niewygodna. Strome schody, brak windy (przynajmniej na stacji Jackson).
Koło 16 dojechaliśmy na lotnisko, nadaliśmy bagaże zjedliśmy co nieco i po 4-godzinnym locie dotarliśmy do Vegas. Odebraliśmy bryki z wypożyczalni (my Toyotę Siena, Lidzia Corollę) i dotarliśmy do "starego Vegas" na Fremont Street. Spaliśmy bowiem w Golden Nugget.
Dziś zaplanowaliśmy leniwy dzień ale o tym w następnym poście :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz