piątek, 31 lipca 2015

raz żar raz chłodek czyli z Vegas do sekwojowego lasu

Podobno co zdarzyło się w Vegas zostaje w Vegas…. Podam, więc jedynie suche informacje praktyczne.po przylocie odebraliśmy auta z wypożyczalni. Dla naszej piątki Toyota Siena, dla Lidzi poczciwa Corolla. Załadowaliśmy walizki i pojechaliśmy do hotelu. Spaliśmy tym razem poza Stripem w starym Vegas, na Fremont Street. Wybraliśmy hotel Golden Nugget i nie żałowaliśmy. Pozostał tam ślad starego blichtru :) no i jest świetny basen. Nie narzekaliśmy również na bufet śniadaniowy. Dawał nam siłę na całe dnie wędrówek. Pokoje przestronne i czyste. Słowem był to bardzo dobry wybór. Przed wejściem do hotelu wieczorami wiele się dzieje. Jest to tzw Freemont Street Experience czyli całe zadaszenie nad ulicą, będące ledowym ekranem świeci, są koncerty na żywo i tłumy ludzi :) Warto.
odwiedziliśmy też tamę Hoovera. Nowy most jest fantastyczną platformą widokową :)




Za dnia basen lub zakupy, też polecam.
Odpoczęliśmy, popławiliśmy się w atmosferze dekadencji i czas było ruszyć do najgorętszego miejsca w USA i nie tylko.
Zatem raniutko obfite śniadanie i w drogę!
Dolina Śmierci jak zwykle powitała nas ciepełkiem. Tego dnia na termometrze w Furnance Creek było 124F co odpowiada 51 stopniom Celsiusa!!!
Uczucie jakby się otworzyło piekarnik a wiatr wzmacniał jeszcze to wrażenie.
Widoki wynagradzały jednak cały wysiłek.
Wrzucam tu garść zdjęć, bo słów brakuje, żeby opisać te niesamowite miejsca.



Po odwiedzeniu Dante's View, Zabriskie Point, Artist Palet i na koniec Sand Dunes ruszyliśmy na zachód, bo mieliśmy zarezerwowany nocleg w motelu6 w Ridgecrest. W drodze przez równinę między pasmami górskimi spotkała nas PRZYGODA. Pierwsza w życiu burza piaskowa. Mieliśmy niezłego pietra, ale trwało to chwilę i obyło się bez problemów.
o 22 dotarliśmy do motelu, wypiliśmy Mohito i padliśmy na twarze.
poranek powitał nas chmurami i duchotą. Mimo, że temperatura wynosiła zaledwie 32 stopnie C, to lepiej nie było :)
po obfitym śniadanku (to już norma, bo nie chce się po nim jeść aż do 19) ruszyliśmy w drogę po milionie zakrętów.
Droga malownicza lecz trudna. Nasze Toyoty i ich kierowcy są jednak dzielni i po 6 godzinach kręcenia dowieźli nas do upragnionych sekwoi :)
Trochę mżyło, dzięki temu zapach lasu był niezwykle intensywny a powietrze orzeźwiające. Uwielbiam ten las! co kilka kroków pomarańczowoskóre olbrzymy a człowiek czuje się jak krasnoludek. Mogłabym tu spacerować całymi dniami. Załodze też się podobało.
Doczekaliśmy do zachodu słońca, który mimo chmur był piękny i zjechaliśmy do Fresno na nocleg. Dziś pędzimy nad ocean.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz