wtorek, 4 lipca 2017

Cameron Highlands

2 lipca
Dziś jedziemy na plantację herbaty. Nie mogłam się doczekać tych, podobno pocztówkowych, widoków.
Droga dość trudna. Na szczęście nasz Santa Fe ma wyższe zawieszenie. Pozostali musieli wjeżdżać bardzo ostrożnie. Droga stroma, bardzo wąska i kręta. Miejscami nie ma szans na wyminięcie się dwóch aut. Co jakiś czas są mijanki. Trzeba zachowywać czujność i do tego ten ruch lewostronny...
Naczytałam się sporo, jak źle jeździ się po Malezji, jakimi to Malezyjczycy są złymi kierowcami itd. Nie potwierdzamy. Są grzeczni i jeżdżą raczej ostrożnie. Nie mieliśmy żadnych problemów. Drogi są zazwyczaj dobrze utrzymane, stacje benzynowe często, paliwo taniutkie.
Po setce zakrętasów wreszcie docieramy. Gdzie okiem sięgnąć krzewy herbaciane. Przepięknie i ten zapach :)
O to mi chodziło. Zasiedliśmy z herbatką i ciastkami na tarasie herbaciarni i ponapawaliśmy się widokami i aromatami, zwiedziliśmy fabryczkę herbaty, kupiliśmy lokalne wyroby w sklepiku, przespacerowaliśmy się wśród krzewów i pora była się zbierać z tego bajkowego miejsca.











Następnym punktem naszej wycieczki był Mossy Forest (omszony las?). My nazwaliśmy go mglistym.
Droga absolutnie fatalna, gruntowa kręta, wypłukana częstymi ulewami. Słowem: tak lubimy. Fajnie było :)
A las? Absolutnie wspaniały! Mglisty i tajemniczy, z drzewami obrośniętymi mchami, widłakami i innymi roślinami. Jednym kojarzył się z Avatarem, mnie raczej z Fangornem. Tajemniczy i trochę przerażający, lecz absolutnie piękny. Zaczęło padać, co jeszcze pogłębiło nastrój tajemniczości i uczucie odizolowania od reszty świata. Super!
Byliśmy podizeleni na dwie grupy: Bularze i Łaki postanowili wejść od dołu, my i Białki postanowiliśmy wjechać z opóźnieniem na górę autami i zabrać wędrowców na sam dół.
Ku naszemu zaskoczeniu zwolennicy wspinaczki pojawili się autem. Ubłoceni jak nieboskie stworzenia. Okazało się, że szlak nie istnieje. Poprzedzierali się przez dżunglę ile się dało i po kilku poślizgach postanowili odpuścić (potrzebny był jednak sprzęt trekkingowy).



















Po takich emocjach trzeba było zjeść coś dobrego. Pojechaliśmy do Tanah Rata i tam, absolutnie za węchem, trafiliśmy do wspaniałego miejsca. Zapłaciliśmy po 28 MYR i mogliśmy jeść ile wlezie. Dali nam kociołek i grilla i z dostępnych półproduktów mieliśmy sami przygotować kolację. Po naszej wizycie chyba zmienią zasady :)









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz