piątek, 8 lipca 2016

Sycylijskie wakacje cz.1

9 lipca sobota 9.30.
Sycylia przywitała nas pięknym porankiem. Za oknem dostrzegliśmy Etnę, której sylwetka będzie nam towarzyszyła przez najbliższy tydzień.

Nasz nieco spóźniony pociąg dotarł wreszcie do Katanii. Wysiedliśmy niezmiernie ciekawi Sycylii na której jesteśmy pierwszy raz. Dworzec niezbyt imponujący, pamiętający lepsze czasy. Nie znaleźliśmy poczekalni, więc w pobliżu baru zwaliliśmy na kupę nasze bagaże i odbyliśmy naradę wojenną, jak zorganizować odbiór aut z wypożyczalni, bo niestety mieliśmy je w dwóch różnych destynacjach. My z Kicią w centrum miasta a Wienio na lotnisku. O 11.00 spodziewaliśmy się  jeszcze lądowania samolotu z resztą ekipy: Lidzia z Bogusią i Aga z Michciem i dziewczynkami. Łaków spodziewaliśmy się dopiero koło 23.45.
Postanowiliśmy, że zostawiamy Lenkich z chłopakami na walizkach a my z Kicią jedziemy taksówką do naszej wypożyczalni, wracamy autem na dworzec. Ladujemy do niego wszystkie bagaże następnie Wienio z Kicią jadą po drugie auto i resztę uczestników na lotnisko a my z Anitką i chłopcami pokręcimy się po okolicy.
Wypożyczalnie załatwiliśmy błyskawicznie, bardzo pomocny i miły pan nas obsługiwał. W try miga wróciliśmy więc na dworzec. Panowie załadowali brykę walizami i pojechali. My, po pierwsze, nie znalazłyśmy bankomatu. Przy dworcu był jeden ale nie działał. Po srugie znalazłyśmy całkiem fajną cukiernię, gdzie wypiłyśmy pyszne capuccino i zjadłyśmy na spróbę arancino, cornetto, canolo i lody. Wszystko pycha.
Arancino to kulka lub stożek z ryżu nadziany takim jakby sosem bolonese lub serem, opanierowany i usmażony w głębokim tłuszczu. Niezwykle sycący i bardzo smaczny.
Cornetto to słodki rogalik nieco podobny do croissanta. Canolo, to rurka z kruchego ciasta nadziana serkiem ricotta, niestety koszmarnie słodkim. Generalnie wszystkie desery na Sycylii, łącznie z lodami były koszmarnie przesłodzone. To te wpływy arabskie.
Czas spędziłyśmy bardzo miło, ale coś za długo to trwało. Okazało się, że były problemy z kartą kredytową (nie tylko u Wienia ale i u Michcia). Po godzinie nerwowych telefonów i poszukiwaniu zasięgu, żeby się z bankiem połączyć, udało się i towarzystwo wreszcie zajechało na parking.
Zapakowaliśmy się do samochodów i ruszyliśmy do Trecastagni, gdzie mieliśmy wynajęty dom.
Ach coż to był za dom. Właściwie duży, stary dom i mały domek w pięknym ogrodzie, z ogromnym basenem, na zboczu Etny wśród winnic. Bajka.







Z tarasu wydać było szczyt Etny. Od czasu do czasu, ku naszemu zdumieniu, wyrzucał kłęby dymu. Ola była przerażona sąsiedztwem aktywnego wulkanu.


Zdecydowaliśmy zastosować płodozmian: jeden dzień relaksu nad basenem, jeden dzień zwiedzamy. Ponieważ noc w pociągu nie sprzyjała regeneracji zdecydowaliśmy, że następny dzień leniuchujemy a kolejny poświęcimy na centrum Katanii, Syrakuzy i jak się uda na koniec dnia Noto.
Jeszcze tylko o północy pojechaliśmy do Katanii na lotnisko odebrać Łaków i można było się kłaść.


11 lipca Poniedziałek
Szybciutko zebraliśmy się i po lekkim śniadanku ruszyliśmy do Katanii, by Łaki mogli odebrać swój samochód. Korzystając z tej okazji podjechaliśmy do ścisłego centrum zobaczyć katedrę pod wezwaniem Świętej Agaty, patronki tego regionu.
Katania to duże, hałaśliwe miasto z bardzo intensywnym i trudnym ruchem kołowym. Zwłaszcza wśród zabytkowych kamienic, labirynt wąskich, często jednokierunkowych ulic w połączeniu z fantazją sycylijskich kierowców sprawia, że prowadzenie auta jest dla obcokrajowca niezwykle stresujące. Na szczęście Kicia i Michciu zahartowani w przeszłości podczas kilkukrotnych odwiedzin Neapolu czuli się jak ryby w wodzie i z diabolicznymi uśmiechami na ustach naśladowali styl jazdy autochtonów. Z wielkim powodzeniem. Gorzej mieli pozostali, dla których był to pierwszy raz :) Dzielni nasi panowie dali jednak wzorowo radę i obyło się bez stłuczek a jedynie z plugawymi epitetami na ustach :)
Historyczne centrum bardzo ładne, reszta miasta koszmarnie zaniedbana i brudna. Walające się wszędzie śmieci, spadające tynki itp
Zaparkowaliśmy na zacienionym placu przy jakimś, wyglądającym na bardzo stary, kościele.






Weszliśmy do środka i tu zaskoczenie. Ogromne wnętrze, całe białe. Okazało się że to największy na Sycylii kościół projektu ucznia Berniniego, który nigdy nie został ukończony, bo przeszkodziło w tym trzęsienie ziemi i trudności z rozmiarem świątyni, ma ona bowiem aż 105m długości 48m szerokości i aż 61m wysokości.








Do świątyni przylega ogromny, bogato zdobiony klasztor Benedyktynów. Mieści się tam obecnie wydział humanistyczny uniwersytetu.


Idąc w dół ulicą minęliśmy ruiny amfiteatru.


tradycyjnie Piaggio dla Piotrusia ;)


i nasza nieco niekompletna ekipa :)



i wreszcie doszliśmy do placu katedralnego.



Tu czekało nas rozczarowanie. Katedra była zamknięta.
Św. Agata Sycylijska jest patronką Katanii. Wierzy się, że chroni miasto przed humorami Etny. Urodziła się 5 lutego- tego dnia świętuję moje imieniny, zrozumiałe więc, że chciałam odwiedzić patronkę. Nie wyszło.




i kuzyn rzymskiego Elefantino:




Zrobiliśmy więc kilka fotek placu i pięknie wysadzaną kwitnącymi oleandrami uliczką poszliśmy do aut. 




Celem na dziś były Syrakuzy a właściwie najstarsza ich część wyspa Ortygia. To tam w III w.p.n.e. żył Archimedes, tam też jest fontanna Aretuzy- jedyne źródło słodkiej wody w pobliżu portu porośnięte papirusami.
Chcieliśmy zaparkować jak najbliżej mostu łączącego miasto z wyspą. Trzeba uważać, bo bardzo dużo miejsc jest oznakowane na żółto (tylko dla mieszkańców lub pojazdów uprzywilejowanych) i parkowanie na nich kończy się wysokim mandatem lub nawet odholowaniem samochodu.
Bardzo nam się tam podobało. Przepiękna starówka, niezwykle klimatyczna i bardzo czysta. 






przerwa na lody, picie i kupienie kapeluszy :)


nasze Panie :) w tle fontanna Artemidy





Zachwyciła nas bazylika, która powstała w VII wieku przez zaadoptowanie starożytnej świątyni Ateny z 470 r p.n.e. Absolutnie niesamowite miejsce. Wrażenie robi też świadomość, że stoi się w miejscu kultu, którego historia sięga dwóch i pół tysiąca lat.











Zwizytowaliśmy też źródło Aretuzy i obwarowania na wybrzeżu. Pięknie tam.







Sjesta trwała na dobre, kiedy jak zwykle poczuliśmy głód. Po krótkiej naradzie zdecydowaliśmy, że jedziemy do Noto i tam zjemy coś pysznego.
Noto to małe miasteczko w górach, które w 1690r. zostało całkowicie zburzone przez bardzo silne trzęsienie ziemi i od podstaw odbudowane w nowej lokalizacji (12 km dalej). Dzięki temu jest w 100% barokowe. Pojechaliśmy więc a chłopcy nastawili się na kontynuację rzymskich polowań na putta ;)
Jedzie się pod górę, parkuję i idzie w górę, w dół,  w górę itd itp ufff




wreszcie doszliśmy do głównej ulicy miasta wiodącej do katedry







były putta!



Po nasyceniu wzroku widokami udaliśmy się na kolacyjkę nieopodal. Było przepysznie!


Pobiesiadowaliśmy do zmierzchu. Noto wieczorem jest niezwykle klimatyczne :)






12 lipca, wtorek
Dziś zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami dzień upłynął na igraszkach w basenie, czytaniu książek, zakupach i gotowaniu. Waldziu nabył kilogram pancetty i nagotował nam carbonary, mnie pozostało przygotować coś dla naszych wegetarian. Obiad był zacny.
gorgonzola i inne pyszności w lokalnym sklepiku


Nabraliśmy sił na jutrzejszą Etnę



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz