piątek, 8 lipca 2016

Rzym w 4 dni

ufff, wreszcie jest net.
Najpierw wieczorne wyczerpanie dopadało mnie bardzo szybko i nie byłam w stanie napisać ani litery a potem brak netu uniemożliwiał mi publikację czegokolwiek.

PONIEDZIAŁEK
O 20.25 wsiedliśmy w Modlinie do samolotu Ryanaira i o czasie wylądowaliśmy w Rzymie na lotnisku Ciampino. Gdyby nie długie (prawie 50 min) oczekiwanie na bagaże, cała operacja trwałaby nieco ponad 2 godziny.
Przed terminalem czekał na nas kierowca busa z tabliczką z moim nazwiskiem, bardzo światowo ;). Zamówił go dla nas Leandro- nasz gospodarz. Tuż przed północą dotarliśmy do wynajętego apartamentu w dzielnicy Borgo- przy samym murze Watykanu. Mimo zmęczenia na widok oświetlonej kopuły Bazyliki Świętego Piotra zareagowaliśmy entuzjastycznie :)
Mieszkanie okazało się bardzo przestronne i klimatyczne, zarezerwowałam je za pomocą serwisu www.homeaway.com. Polecam
Sił wystarczyło nam  nam tylko na rozlokowanie się w pokojach i szybkie ablucje. Padliśmy jak muchy.

WTOREK







Mimo, że widok zapraszał do Watykanu, twardo postanowiliśmy, że dziś zwiedzamy historyczne centrum. Rozpoczęliśmy więc od przejścia przez Tybr Mostem Św. Anioła.
Ależ piękne widoki :)




Dalej, klucząc wśród wąskich uliczek dotarliśmy do pierwszego obiektu z naszej listy, kościoła Santa Maria in Valicella zwanego Chiesa Nuova. Przepiękny wczesnobarokowy obiekt usytuowany przy Corso Vittorio Emanuelle. Wystrój jest przebogaty. Podniebie kopuły, nawę główną i apsydę pokrywają wspaniałe freski autorstwa Pietro da Cortony, powstałe w latach 1648-51. W kopule przedstawione zostały niebiosa ze świętymi oraz Bogiem Ojcem ukazującym Chrystusowi narzędzia jego męki. W apsydzie widnieje przedstawienie Wniebowzięcia NMP. Będąc w kościele koniecznie trzeba podejść pod ołtarz główny, gdzie znajdują się trzy obrazy namalowane przez Rubensa. Po środku przedstawiona została Madonna z aniołami, po prawej stronie śś. Domitylla, Nereusz i Achilleusz, zaś po lewej śś. Grzegorz, Maur i Papas.










Wnętrze nas oczarowało a do tego było cudownym wytchnieniem od żaru, jaki się lał z nieba na ulice. Z prawdziwym żalem go opuściliśmy i poczłapaliśmy na najbardziej chyba znany rzymski plac- Piazza Navona.
Ponieważ każdy z nas go wielokrotnie widział "na żywo" lub w mediach więc poczuliśmy się na nim jak w miejscu dobrze znajomym. Jest to podłużny plac, który powstał w miejscu starożytnego stadionu Domicjana z zachowaniem jego pierwotnych wymiarów 54mx276m. Jego wielką ozdobą są trzy fontanny.  Niestety jedna z nich, ta najbardziej znana Fontanna Czterech Rzek Berniniego była właśnie poddawana pracom renowacyjnym więc spuszczono z niej wodę :(.
Atmosfera placu nieodmienne przypomina mi tę panująca  na rynku Kazimierza Dolnego. Przechadzający się piesi, różnego rodzaju artyści, turyści fotografujący wszystko co się nawinie (tu my ;)) i zrelaksowani ludzie popijający kawkę w ogródkach po obu stronach placu. Miło.
Zajrzeliśmy też do Kościoła św. Agnieszki w Agonii. Piękny, niestety objęty całkowitym zakazem fotografowania.












Opuściliśmy Piazza Navona, by dojść do Piazza della Rotonda i wreszcie ujrzeć mój osobisty cel wizyty w Rzymie- PANTEON. Ostatnim razem tam nie dotarliśmy, czego nie mogłam odżałować. Dlatego teraz był na priorytetowej liście.
Nie zawiódł. Ta najstarsza zachowana świątynia Rzymu, otwarta w 126 r.n.e. Ma wspaniałe proporcje i naprawdę powala. mnie nieomal rzuciła na kolana. po wyjściu oświadczyłam, że właściwie jestem już usatysfakcjonowana i mogę wyjeżdżać, mimo, że sporo jeszcze było przed nami :)












Kolejny na naszej liście był kościół Santa Maria Sopra Menerva, który krył posąg Chrystusa Odkupiciela dłuta Michała Anioła (którego dzieła były na mojej liście" koniecznie zobaczyć"). W świątyni tej znaleźliśmy więcej niespodzianek. Po pierwsze na placu przed kościołem stoi zabawny posąg, projektu mistrza rzymskiego baroku-Berniniego, Elefantino czyli słoniątko dźwigające na grzbiecie obelisk. Po drugie za barokową fasadą kryje się jedyny w Rzymie kościół… gotycki z przepięknymi sklepieniami i ołtarzem i organami. Przebogaty wystrój dopełniają fenomenalne freski Antonio Lippiego.









Po tak wyczerpującym spacerze w 37 stopniowym upale nadszedł czas na wytchnienie i posilenie się. Ponieważ na 17 mieliśmy zarezerwowane wejście do Galerii Borghese skierowaliśmy się w stronę Piazza del Popolo. Po drodze przysiedliśmy w zaułku i skonsumowaliśmy pyszne makarony zapijając je mocno schłodzonym, białym winem i koniecznym do przetrwania kolejnego wysiłku espresso.
Po drodze zboczyliśmy tylko na chwilkę, rzucić okiem na fontannę do Trevi i tu spotkało nas drugie rozczarowanie tego dnia. Nie było w niej wody! Jakaś fontannowa plaga rzymska! Trwały bliżej nieokreślone prace, jakby remontowe, osadzano dziwny szklany pomost. Kilka dni później dowiedzieliśmy się, że w weekend, w Rzymie odbył się niecodzienny pokaz mody- modelki przechadzały się w bajkowych kreacjach Fendi po szklanym pomoście, umieszczonym tuż nad lustrem wody, wewnątrz fontanny di Trevi . Że też się nam trafiło! grrrr






Na Piazza del Popolo dotarliśmy jednak metrem. Na myśl o wspinaniu się w górę w upale zrobiło mi się słabo i zażądałam transportu i ulgi dla nóg. Oczywiście miałam świadomość, że wejście na Pincio (wzgórze z tarasem widokowym, za którym rozpościera się ogromny park Borghese) będzie wyzwaniem i dla nóg i termicznym, stąd wielka potrzeba zebrania sił. Dotarliśmy na Piazza del Popolo bardzo sprawnie i tam rozczarowanie numer trzy- kościół Santa Maria del Popolo był zamknięty :( a tak chciałam zobaczyć kaplicę Chigi projektu Rafaela… :( Trzeba będzie jeszcze raz tu wpaść ;)
Pomaszerowaliśmy więc na Pincio, schodami w górę i w górę, i jeszcze w górę… Jakoś poszło :) Widok i poidełko z lodowatą wodą wynagrodziły trud.









Potem byl już tylko spacer przez piękny park do galerii a tam same cuda :). Nagromadzenie rzeźb Berniniego przytłaczało, no i te sufity. Ciągle chodziłam z zadartą głową. Generalnie w Rzymie sufity są niesamowite! A kolesie z baroku to umieli malować na tynkach, iluzjonistyczne malowidła udają tak dobrze trójwymiar, że wiem, że płaskie a nie wierzę :)
Zwiedzanie sporo trwało na mnie jednak, największe wrażenie zrobiła rzeźba Porwanie Prozerpiny- jak żywa, z ogromnym ładunkiem emocjonalnym- mistrzostwo absolutne!

















Po zwiedzaniu, wykończeni wróciliśmy do naszego mieszkania na kolację i padliśmy na twarze. Trzeba było się wyspać, bo następnego dnia zaplanowaliśmy Watykan.

ŚRODA
Dziś Watykan, najmniejsze państwo świata, którego głowa ma 1,2 miliarda poddanych. 
Zaczęliśmy dość wcześnie, bo o 8.30 byliśmy już na Placu Św. Piotra. Chcieliśmy wejść do Bazyliki przed grupami wycieczek, zwłaszcza, że Lenki z młodzieżą mieli na 11 bilety do Muzeów Watykańskich. My z Kicią zwiedziliśmy je dokładnie poprzednim razem i teraz zdecydowaliśmy, że zamiast do muzeów wejdziemy na kopułę Bazyliki.
Pierwsza niespodzianka: przed Bazyliką nie było kolejki!!! Zrobiliśmy kilka fotek placu i weszliśmy do tego najważniejszego dla Katolików kościoła.






Bazylika, jak zawsze wywiera na mnie kolosalne wrażenie. Znów pierwsze kroki skierowałam do zasłoniętej kuloodporną szybą Piety. Michał Anioł wyrzeźbił ją mając 25 lat! Nie wiem czy wpływa ona tak na każdego, ale mnie nieustannie wzrusza. Szkoda, że nie można podejść do niej bliżej :( Dobrze, że mam obiektyw z porządnym zoomem.




Nie będę opisywać Bazyliki. Jako że jedno zdjęcie warte jest tysiąca słów popatrzcie sami.


















Mieliśmy wiele szczęścia, że było tak mało osób. Nikt nas nie popędzał, nie potrącał. Można było skupić się na mistrzowskich detalach baldachimu Berniniego, zdobieniach sklepień i przepięknej kopule. 
Chłopcy, nieco już znudzeni po wczorajszym zwizytowaniu barokowych i renesansowych kościołów i galerii Borghese znaleźli sobie zabawę, szukali putt. Te w Bazylice były nad wyraz okazałe :)


Po dość pobieżnym obejściu Bazyliki brygada posiadająca wejściówki pobiegła do muzeów a my udaliśmy się w poszukiwaniu wejścia na kopułę. Zdecydowaliśmy się na wjazd windą. Upał sięgał już ponad 35 stopni.
Niestety. Wjeżdża się jedynie na poziom dachu bazyliki, resztę trzeba pokonać wdrapując się po 320 stromych i niewygodnych stopniach. Wszędzie były ogłoszenia, że jak ktoś ma problemy z krążeniem lub jest w słabszej dyspozycji nie powinien podejmować próby wejścia, bo nie można zawrócić. Droga jest jednokierunkowa.




Początek nie był taki zły. Pierwszą nagrodą było wejście na balkon we wnętrzu kopuły. Wysoko. Bazylika z tej perspektywy jeszcze bardziej imponuje wymiarami. Czad!







Kolejny etap był jednak bardzo trudny. Po pierwsze było bardzo wąsko, po drugie schody robiły się coraz bardziej kręte i strome. Było koszmarnie duszno, bo maleńkie okienka były niezmiernie rzadko. Do tego szlo się cały czas wygiętym, trzeba pamiętać, że to wejście jest między warstwami zewnętrzną i wewnętrzną kopuły. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad tym czy jest miejsce między widocznym z bazyliki sklepieniem a pokryciem dachu. Ostatni fragment był koszmarny, wąskie kręte schody z liną z węzłami zamiast poręczy. Trzymałam się ściany i schodków jak drabiny, bo lina była obrzydliwa.










 Wreszcie dotarłam,mokra od potu i sapiąc jak stara lokomotywa. Widoki wynagrodziły wysiłek, i wreszcie to cudowne powietrze :)
Najpierw obowiązkowe panoramy







A potem zmieniłam obiektyw i postanowiłam popodglądać części Watykanu niedostępne dla zwiedzających. Uroczo.







Odwlekałam moment powrotu, bo mnie schody przerażały. Osoby mnie znające wiedzą, że nie wejdę na najniższą nawet drabinę ani na stół. Mam lęk wysokości.
Niestety Kicia zarządził odwrót. Schodzi się inną drogą i nie było tok źle jak w tę stronę. Jedynie przy bardziej stromych fragmentach protestowało moje sfatygowane kolano. Daliśmy jednak radę i zeszliśmy na dach bazyliki a stamtąd zjechaliśmy windą.















Kupiliśmy pamiątkowe magnesiki i drobne upominki i zjechaliśmy windą do bazyliki. 
Pół roku temu napisałam maila do Ufficio Scavi (scavi@fsp.va) z prośbą o umożliwienie zwiedzania najbardziej niesamowitego miejsca w Wiecznym Mieście- Nekropolii Watykańskiej. 
W 1939 roku, po śmierci papieża Piusa XI jego następca Pius XII zlecił obniżenie podłogi grot watykańskich o jeden metr, by zapewnić "godny pochówek" zmarłemu papieżowi. Podczas demontażu posadzki natknięto się na mur z czerwonej cegły, który w istniejących podaniach miał być miejscem, gdzie pochowano Św. Piotra. W tajemnicy rozpoczęto więc wykopaliska, w których wyniku odkryto nekropolię datowaną na początek naszej ery. Dopiero w 1968 roku Paweł VI ogłosił, że pod bazyliką został odnaleziony grób Św. Piotra. W wyniku trwających do dziś prac archeologicznych odkryto ogromną nekropolię. Dużą jej cześć udostępniono zwiedzającym. 
Dziennie może tam wejśc 250 osób, które wcześniej otrzymały zezwolenie i opłaciły wejście.  Zwiedzanie jest możliwe wyłącznie z przewodnikiem. Koszt to 13 Euro od osoby. Grupy są 12 osobowe. Uzyskałam zgodę, zapłaciłam i czekałam niecierpliwie do dziś. Wyznaczono nam godzinę 15.15.
Pomyślałam, że pójdę do biura wykopalisk wcześniej zapytać, czy nie będzie problemem to, że dwie osoby z przesłanej pół roku temu listy zostały wymienione na dwie inne i że jeden z uczestników nie ma jeszcze wymaganych 15 lat.
Nie było łatwo znaleźć wejścia do biura. Zapytałam gwardzistę i wreszcie pokazał mi gdzie mam pójść. Okazało się, że muszę wyjść z placu przez kolumnadę i podejść do gwardzisty, który przeczytał moje potwierdzenie i wskazał mi drogę do wnętrza Watykanu, tam gdzie nikt już wejść nie może… Pozwolenie dostałam tylko ja, Kicia musiał poczekać przed bramą.






W biurze podeszli do mnie ze zrozumieniem i zmienili listę. Obiecali też, że jeśli będziemy mieć paszport Igiego, to go wpuszczą. Grzecznie się pożegnałam i wróciłam do nudzącego się pod kolumnadą Kici.
Oszacowaliśmy, że reszta brygady będzie jeszcze co najmniej dwie godziny w muzeach i zdecydowaliśmy, że zjemy szybkie lody i na półtorej godzinki wrócimy do mieszkania odsapnąć.
Lody były pycha.


Krótka drzemka zregenerowała nasza nadwątlone kopułą siły. Przebrałam się w stosowny strój (bardzo rygorystycznie wymagany przed wejściem na teren wykopalisk: panie w spódnicach za kolano lub długich spodniach, bluzka musi zakrywać ramiona, panowie w długich spodniach i również z zakrytymi ramionami) i przed 15.00 spotkaliśmy się z resztą grupy przy kontroli bezpieczeństwa po prawej stronie kolumnady (stojąc tyłem do Bazyliki).
Kolejna niespodzianka. Nasza grupa liczyła tylko 8 osób i do oprowadzenia nas skierowano polskiego archeologa. Pełen wypas. Pan niezwykle kompetentny, na początku nieco sztywny ale po wymianie kilku zdań i tym jak się przedstawiliśmy nieco się rozruszał i był wspaniałym kompanem. Dzięki temu mnóstwa się dowiedzieliśmy. Wejście na teren wykopalisk było dla mnie dużym przeżyciem nie związanym z religią. W momencie jak otworzyły się przesuwne, szklane drzwi śluzy poczułam się jak w wehikule czasu. Za chwile mieliśmy stanąć na uliczce, którą Rzymianie chodzili odwiedzać swych zmarłych lub odprowadzali ich na miejsce ostatecznego spoczynku prawie 2000 lat temu. Wykopaliska znajdują się około 7 m pod posadzką Bazyliki Św. Piotra, na terenie dawnego cyrku Kaliguli. Grobowce, które odkryto, to duże gmachy w których komnatach pochowano kilku do nawet kilkuset obywateli rzymskich. Wśród grobów odkryto jeden pasujący do starych podań ze ścianą graffiti z różnymi napisami między innymi jednym w języku greckim "Piotr tu jest". Nie dochodzi się do samego muru z czerwonej cegły, ale z jednego miejsca można dostrzec i mur i umieszczoną w nim skrzynię. Czy w skrzyni znajdują się szczątki Apostoła, to już inna zagadka do dziś nie rozstrzygnięta. Korytarze są dość wąskie, skąpo oświetlone pomarańczowym światłem, potęgującym nastrój tajemniczości. W wielu miejscach, za szybami, było widać pracujących archeologów. Jest tam bardzo duszno, ponad 96% wilgotności powietrza, co chwilę przechodzi się przez szklane przegrody. Naukowcy za wszelką cenę chcą utrzymać taki mikroklimat, w przeciwnym razie wszystkie odsłonięte skarby mogłyby się rozsypać w pył w kilka lat.
Po przejściu całej trasy wychodzi się w najpierw do części, nieudostępnionej pozostałym zwiedzającym, Grot Watykańskich a dalej prosto do Bazyliki tuż przy ołtarzu papieskim. 
W pewnym momencie Kicia odkrył, że wywietrznik przykryty misternie wykutą kratą widział kilka godzin wcześniej w bazylice. Mamy więc jego zdjęcia z góry i z dołu :)
Nie mamy zdjęć z nekropolii, bo obowiązuje tam zakaz fotografowania.



Po wyjściu do Bazyliki odwiedziliśmy jeszcze grobowiec Jana Pawła II i na tym zakończyliśmy zwiedzanie Stolicy Piotrowej.



Na wieczór zaplanowaliśmy spacer wzdłuż Tybru na Trastevere na kolację do poleconej nam przez  Krzysia, który nie mógł z nami niestety przyjechać, tawerny. Strzał w 10! Miejsce klimatyczne obsługa bardzo sympatyczna a jedzenie i wino wspaniałe. Polecam!
















Odkryliśmy, że Rzym to miasto smartów. Są wszędzie :)

a Zatybrze nigdy nie śpi



My jednak, po tak intensywnie spędzonym dniu, owszem. Wróciliśmy nad rzeką i przez tunel. Gdy ujrzeliśmy podświetloną kopułę, wiedzieliśmy że nasz apartament jest za rogiem :)


Chwilę później, po dokonaniu ablucji, padliśmy na twarze.
CZWARTEK
Dzisiejszy dzień miał upłynąć pod hasłem Imperium Rzymskie.
Nie byliśmy zbyt oryginalni, bo postanowiliśmy zacząć od Kapitolu. Prawie spod naszego apartamentu jeździł autobus 190F, więc bez przesiadek dotarliśmy do Piazza Venezia.
Kapitol od 6 wieku p.n.e był jednym z najważniejszych miejsc Rzymu, ze świątyniami wielkiej triady Jowisza, Junony i Minerwy był centrum Imperium. Mnie bardziej interesowała jego XVI wieczna odsłona. Michał Anioł (którego dzieła tropiłam) zaprojektował plac na Wzgórzu Kapitolińskim oraz fasady pałaców go otaczających. W pałacach znajdują się cenne zbiory Muzeów Kapitolińskich a pałace połączone są podziemnym tunelem. Mieliśmy przyjemność zapoznać się z bogatą kolekcją rzeźb antycznych, mozaikami, naczyniami fantastyczną pinakoteką z obrazami Tycjana, Rubensa czy Van Dycka. Co ciekawe największe dzieła mają makiety dla niewidomych. Wspaniałe. Odwiedziliśmy wilczycę kapitolińską i posąg konny Marka Aureliusza. Największe zaś wrażenie poza bogatymi zbiorami wywarł na mnie… widok na Forum Romanum. Niestety trudy zwiedzania musieliśmy znieść bez wspomagającego espresso, bowiem  kawiarnia w pałacu konserwatorów była zamknięta. Jak żyć?
















































Zwiedzanie to ciężka robota, powiedział Wienio i miał absolutną rację. W takim upale, jaki jest w wakacje w Rzymie najważniejszym jest uzupełniać płyny. Na szczęście Rzym jest absolutnym ewenementem. Większość fontann i studni zawiera wodę pitną, co więcej jest ona wspaniałej jakości- zimna i smaczna. Wystarczy nosić bidon czy butelkę i na pewno nam w gardłach nie zaschnie. Trzeba tylko rzucić okiem czy nie ma napisu aqua non portabile, jeśli nie - można pić. Korzystaliśmy z tego na każdym kroku :)


Po wyjściu z muzeów zdecydowaliśmy, że nie idziemy na fora rzymskie tylko poszukamy jakiejś miłej pizzerii i po posileniu się i odpoczynku zaatakujemy Koloseum. Niestety zejście w stronę Via sei Fori Imperiali byla zamknięta (masa policji i reporterów) zeszliśmy w drugą stronę do Via di Santo Teodoro, czyli musieliśmy obejść Palatyn. Niezły kawał spaceru. Na szczęście w 1/3 drogi napotkaliśmy otwarty bar Anima Mundi. Nie wyglądał na miejsce z jedzeniem, więc wdepnęliśmy na coś orzeźwiającego. Ku naszemu zdumieniu okazało się, że mają tradycyjny piec do pizzy i ją dla nas zrobili. Polecam. Obsługa nienachalna lecz sympatyczna jedzenie bardzo dobre, ceny niskie. Do tego położony całkiem fajnie. Tuż przy Palatynie sąsiadując z łukiem Janusa i Bramą Srebrników przylegającej do interesującego kościoła Św. Jerzego na Velabrum pochodzącego z VII wieku z pięknym XIII wiecznym freskiem.












Po popasie ruszyliśmy dalej, by dojść wreszcie do Koloseum. Tu rada, żeby uniknąć stania w kilometrowej kolejce do kasy, bilety kupiliśmy w kasie Palatynu. Nie było nikogo :). To była nagroda za ten żmudny spacer. Widoki, które nam się ukazały warte były ich uwiecznienia.














 My z Kicią tym razem nie wchodziliśmy do Koloseum. Postanowiliśmy w stylu Rzymian zjeść lody i odpocząć na ławce w parku. Popodglądałam więc ich codzienne życie w pobliżu najważniejszych zabytków świata.














Anitka dała nam znać, jak wychodzili i poczołgaliśmy się ich znaleźć przy Via di Sacra. Światło zrobiło się miękkie i ciepłe więc jeszcze raz uwieczniliśmy ten najstarszy stadion świata.




Stamtąd znów na Piazza Venezia na autobus i do domu na kolację. Nie chcieliśmy przesadzać z późnym powrotem, bo jutro już opuszczaliśmy Rzym i wieczornym pociągiem udawaliśmy się do celu naszych wakacji, na Sycylię.






PIĄTEK
Dziś ostatni dzień w Wiecznym Mieście. Zdajemy apartament o 18 (ekstremalnie miły i uczynny wynajmujący Leandro zrobił nam tę grzeczność i pozwolił zostać do późnego popołudnia). Niestety Młodzież musi być około 13.00 na Termini, żeby złapać bus na lotnisko Ciampino- wracają bowiem do Warszawy. Zdecydowaliśmy, że nie będziemy się spieszyć, zjemy śniadanie spakujemy się i posprzątamy lokum i pojedziemy razem najpierw na Lateran a stamtąd na dworzec. 
Pierwszym etapem została zatem Bazylika Św. Jana na Lateranie a właściwie Papieska arcybazylika Najświętszego Zbawiciela, św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty na Lateranie, bo tak brzmi jej pełna nazwa. Jest to katedra biskupa Rzymu.
Szliśmy od stacji metra San Givanni czerwona linia A. Po przejściu przez bramę w murze Aureliana ukazała się naszym oczom ogromna fasada katedry,


 która kryje równie ogromne i przebogate wnętrze.







Zajrzałam też do przyklasztornego ogrodu, popodziwiać krużganki (wstęp płatny).




Po zwiedzeniu tego ogromnego i mile chłodnego kościoła wyszliśmy na zewnątrz, by dotrzeć na dworzec.

Po odstawieniu Bartka i Magdy do busa (kursują średnio co pół godziny a jadą około 45 min) poszliśmy zwiedzić pobliskie Termy Dioklecjana. Przeogromny kompleks kąpielowo wypoczynkowy. Zbudowane w trzecim wieku miały 14 ha powierzchni i jednorazowo mogło w nich przebywać 3000 osób!
Obecnie w części mieści się muzeum archeologiczne.






W muzeum jest też salka audiowizualna ze skomplikowanym systemem sterowania interaktywną prezentacją za pomocą gestów. Młodzież próbowała "rozkminić" ze skutkiem dość mizernym.


Fragment term został zaadoptowany na kościół Santa Maria degli Angeli przez Michała Anioła. Przepięknie, z szacunkiem dla historii tego miejsca wmontował w istniejącą budowlę fasadę kościoła. Jest tam też polski akcent. Do kościoła wiodą wrota z pozłacanego brązu projektu polskiego rzeźbiarza Igora Mitoraja odsłonięte w 2006r.




Po drugiej stronie ulicy, tuż przed dworcem Termini przeraził nas ogromy pomnik Jana Pawła II. Ledwie go rozpoznaliśmy. Ten pomnik był już raz poprawiony przez autora Oliviero Rainaldiego, ale naszym zdaniem niewiele to zmieniło.



To już ostatnie odwiedzone przez nas miejsce. Jeszcze tylko pożegnalna kolacja podlana dobrym winem i udaliśmy się na dworzec, by wsiąść do pociągu byle jakiego… 



A nie, ten pociąg był konkretny, jechał z Rzymu do Palermo. Nas przez całą noc, w pozycji leżącej zawiózł do Katanii. Tym samym rozpoczęły się dwa tygodnie Sycylijskich wakacji.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz