piątek, 14 sierpnia 2015

Z Moab nad Wielki Kanion

Poranek przywitał nas miłym ochłodzeniem i deszczem. Ajfonowa prognoza pogody powiedziała, że od 14 będzie słońce. Zaufaliśmy jej i postanowiliśmy poleniuchować do czasu wypogodzenia i wybrać się do Arches po południu. To był strzał w dziesiątkę! Takie wolne przedpołudnie w naszym napiętym programie było bardzo potrzebne. Jedni się wymoczyli w jacuzzi inni poczytali, jeszcze inni odespali zaległości :)
Około 14 słońce wyjrzało zza chmur i pojechaliśmy. Podzieliliśmy się na dwa auta i natychmiast, bo już przy visitor center się zgubiliśmy :). Dwie ekipy zwiedzały, więc park niezależnie.
Arches NP nie jest tak ogromny jak Canyonlands NP za to jest zdecydownie częściej odwiedzany przez turystów, bo około 750 tys rocznie.
Znajduje się w nim duża liczba łuków i okien skalnych. Jest absolutnie piękny. Czerwone, przedziwne formacje skalne a w tle wysokie góry, gdzieniegdzie zielononiebieskie jałowce. Fantastyczne i niezwykle fotogeniczne miejsce:
Przez teren parku, tradycyjnie, poprowadzona została droga klucząca wśród największych atrakcji. Nauczeni doświadczeniem ufamy zarządowi parków i jak widzimy napis vista point, to obowiązkowo się zatrzymujemy i robimy fotki (zazwyczaj są to najatrakcyjniejsze miejsca). Zwiedziliśmy więc park tą właśnie metodą. Zobaczyliśmy słynną Balanced Rock, monumentalny Double Arch oraz symbol stanu Utah: Delicate Arch. Oglądanie pięknych miejsc zajęło nam czas do zachodu słońca. Spotkaliśmy wielu turystów oraz zupełnie nie strachliwe zające :) Chłopcy pod wodzą nieustraszone Madzi włazili na co bardziej dostępne skały i pozowali do zadziwiających selfie :)
Wieczorkiem wróciliśmy na pożegnalną, przygotowaną zespołowo kolację.
Rano zdaliśmy apartament i ruszyliśmy do Flagstaf. Po drodze, jeszcze w granicach Moab odwiedziliśmy stanowisko archeologiczne z rysunkami naskalnymi autorstwa Anasazi (ludu zamieszkujących te terminy przed Indianami).
Za kilkadziesiąt mil zatrzymaliśmy się przy małym muzeum dinozaurów. Przyjemne miejsce z całkiem przyzwoitą kolekcjią skamielin. Do tego w zewnętrznym ogrodzie latały kolibry a na sąsiedniej działce stały słupka pieski preriowe :)
Fajnie tam było.
Kolejnym punktem była Valley of the Gods. Wienio chciał zobaczyć filmowe plenery, to miał western :)
Wybraliśmy ją, bo słynniejsza Monument Valley jest w zarządzie Navaho, wstęp jest drogi a przejazd drogą wśród ostańców jest możliwy wyłącznie autem terenowym (nie mieliśmy) lub Jeepem z Indianami (bardzo drogo i koszmarnie trzęsie, do tego jedzie się w tumanach czerwonego kurzu). Czytając opisy interesujących miejsc natknęłam się na opis Valley of the Gods jako doliny równie pięknej, dostępnej i mało uczęszczanej. W sam raz dla nas! Pojechaliśmy. Droga szutrowa nie była taka łatwa. Miała kilka miejsc zniszczonych przez okresowe strumienie i trudno było je przejechać autem osobowym z niskim zawieszeniem. A jak wiadomo ani Toyota ani Chevrolet do wysoko zawieszonych nie należą. Trochę więc poszurało nam po podwoziu. Było warto: przepięknie i zaiste pusto :)
Co Wam będę truć, sami zobaczcie.
Przy wjeździe do Monument Valley pożegnał się z nami Nathan- autostopowicz z Anglii, którego zabrali Łaki. Miły był bardzo. No i oka nie męczył ;)
U Navaho kupiłam sobie pierścionek z turkusem :D. Zawsze taki chciałam.
W Kayenta zjedliśmy obiadek i pognaliśmy, już bez przystanków do Flagstaff. Mieszkający w tamtej okolicy młodzi Navaho zaczepili nas, żeby wypytać skąd jesteśmy (magia flag na lusterkach). Byli zaszokowani, że nie z Ameryki! Na nasze, że jesteśmy z Polski usłyszeliśmy pełne zdziwienia i niedowierzania "to w innym stanie jest?". Na nasze, że jesteśmy z Europy pokiwali głowami i popatrzyli conajmniej jak na kosmitów. Smutne, bo nie sugeruje względnie dobrego poziomu w rezerwatowych szkołach. Dotarliśmy do motelu we Flagstaff ok. 22.00.
Niebo wypogodziło się i tuż przed północą postanowiliśmy z Kicią, Waldim, Lidzią i Kasią pooglądać deszcz Perseidów. W tym celu wybraliśmy się na wzgórze przy obserwatorium astronomicznym. Jak dotarliśmy na miejsce stało tam już kilka innych aut. Kicia się ucieszył, że popatrzy na sprzęt którego oni używają, bo on fotografował Drogę Mleczną. hmmm jakby to powiedzieć, okazało się że to miejsce randek z widokiem na miasto, więc używany przez nich sprzęt zdecydowanie nie służył obserwacjom nocnego nieba ;)No i niechętnie go pokazywali :P. Obserwacje były udane, widzieliśmy kilka sporych bolidów. Kicia zrobił ładne zdjęcia.
Po pierwszej udaliśmy się na zasłużony odpoczynek a niebo było piękne :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz