wtorek, 18 sierpnia 2015

z Wielkiego Kanionu drogą 66

Ostatnim punktem wyprawy był park narodowy Wielkiego Kanionu. Zatrzymaliśmy się we Flagstaff, skąd mieliśmy godzinę drogi na południową krawędź kanionu. Ależ tam się zmieniło. Ostatni raz wizytowaliśmy z Kicią krawędź południową w październiku 2008r. Dobudowano budynki dla odwiedzających, muzeum geologiczne, rozbudowano parkingi i sieć shuttle busów.
Ciężko się odnaleźć.
Waldi, Wienio i chłopcy postanowili zejść do kanionu, jak najgłębiej się da. Jedynym ograniczeniem był czas powrotu przed 20.00.
My postanowiliśmy przejechać się wzdłuż krawędzi z zatrzymywaniem się w punktach widokowych. Pogoda nie rozpieszczała. Złapał nas rzęsisty deszcz. Wtedy zdecydowaliśmy, że jedziemy na wschodni kraniec w stronę słońca i zobaczyć rzekę. To była bardzo dobra decyzja.
Kanion nadal piękny i porażający ogromem, ale przyznam że widząc go kolejny raz ekscytacja jest już nieco mniejsza :)
Wędrowaliśmy wzdłuż kanionu do wieczora, chłopcy nie wyszli z dziury w ziemi, pojechaliśmy więc do hotelu.
Dotarli około 22.00 głodni i zmęczeni lecz usatysfakcjonowani :)
Rankiem rozpoczęliśmy powrót do Las Vegas, po drodze postanowiliśmy przejechać się fragmentem legendarnej Route66. Jest kręta i wąska ale wiedzie przez niezwykle malownicze okolice, co rekompensuje kierowcy trud. Wzdłuż drogi, co jakiś czas stoją opuszczone bary, stacje benzynowe itp. Niektóre z nich stały się sklepami z pamiątkami. Z jednej strony robią przyjemne wrażenie przeniesienia się w słodkie lata pięćdziesiąte, ale z drugiej przygnębiają. Droga jest jednym wielkim skansenem a nie pełną życia arterią, jaką była kiedyś. Czas nie stoi w miejscu. Tam najłatwiej się o tym przekonać.
Jedną z większych miejscowości na trasie jest miasteczko poszukiwaczy złota Oatmann. Jest tam hotel, kilka knajpek i sklepów. Wszędzie plączą się zdziczałe osły i zaczepiają turystów. Niestety roztaczają aromaty stajni.
Nevada pożegnała nas frontem burzowym i pięknym zachodem słońca.
Przespaliśmy się w hotelu Golden Strike w Joan pod Las Vegas, rankiem oddaliśmy auta i wsiedliśmy do samolotu, rozpoczynając powrót do domu.
Najpierw Southwest do Chicago na lotnisko Midway z międzylądowaniem w Omaha (Nebraska), następnie metrem na O'Hare i LOTem do Warszawy. Ach ten dreamliner! nadal go lubię :)
Na tym nasza podróż się zakończyła.

PODSUMOWANIE
- prawie 20 000 km drogą powietrzną, czterema samolotami
- około 5 500 km samochodami
- 6 parków narodowych, 5 tzw National Monuments i niezliczona ilość atrakcji


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz