środa, 11 lipca 2012

Wielki Kanion-dzien trzynasty, sobota

Wielki Kanion
poranek w St. George byl pogodny, ani sladu wczorajszego deszczu. Zerwalismy sie o 8, szybkie sniadanko i w droge! czekal na nas Grand Canyon i wielka niewiadoma w postaci pierwszego braku rezerwacji hotelu.
Postanowilismy tym razem dostac sie na bardziej niedostepna north rim. Zanim tam dotarlismy musielismy przejechac ponad 140 mil. Laki ruszyli o godzine wczesniej, bo postanowili zejsc do kanionu tak gleboko, jak sie da. Jadac do parku spotkala nas przygoda numer 1. Na droge wyszlo stado bizonow. I to jakie stado... Kicia oszacowal je na okolo 300 sztuk. Czesc z nich stanela na drodze i ruch zostal zatamowany. Kolejne galopowaly wprost na stojace auta. Widok piekny, ale niebezeczny nieco. Jak juz sie zdecyowaly na popas na lace, pojechalismy dalej. Krawedz polnocna jest polozona duzo wyzej niz poludniowa, bo na 2500 m n.p.m. Jest wiec duzo chlodniej, okolo 22-24 stopnie Celsjusza. Korzystajac z doswiadczen z Bryce Canyon NP postanowilismy zaczac od najdalszego punktu widokowego i przemieszczac sie do kolejnych, konczac na Angels Bright. To byla wspaniala wyprawa. Na koniec przeszlismy kilkumilowy szlak krawedzia kontemplujac nieziemskie widoki.
Rada:
zdecydowanie polecam zwiedzanie tego parku od krawedzi poludniowej i potem przemieszczenie sie na polnocna. Obie sa wspaniale, z tym ze na poludniowej ogrom kanionu jest bardziej namacalny a na polnocnej punkty widokowe sa umieszczone na cyplach w glebi kanionu, zapieraja wiec oddech ekspozycjami.
Jest to najbardziej spektakularna dziura w ziemi jaka widzialam i chetnie znow tu wroce.
Laki wyszli na powierzchnie okolo 18, zmordowani lecz zachwyceni. Przeszli dwie trzecie wysokosci kanionu i byli pod ogromnym wrazeniem, zarowno koszmarnej temperatury we wnetrzu, jak i zadziwiajaco bogatej szaty roslinnej poszczegolnych pieter.


O 19.30 ruszylismy w strone Page, szukajac noclegu. Nie bylo to latwe. Bylo juz ciemno, jelenie wychodzily na droge, wiec nie moglismy jechac zbyt szybko. Bylo totalnie pusto. Pierwszy napotkany motel Lees Ferry Inn ucieszyl nas niezmiernie i ku radosci okaal sie niesamowicie klimatycznym miejscem. Najfajnieszym na naszej trasie (dotychczas). Do tego bylo niesamowite niebo! Droga mleczna jak w planetarium a po 11 nastaisl spektakularny wschod ksiezyca. Po polnocy i piwku poszlismy wreszcie spac.
to byl maga fajny dzien!

ps. dzis bez polskich znakow, bo pisane na tableciku Kici

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz