piątek, 6 lipca 2012

Zion, Coral Pink Sand Dunes- dzień dziesiąty i jedenasty, środa i czwartek

Independence day!
Po ciężkim wczorajszym dniu postanowiliśmy poświętować w iście amerykańskim stylu. Łaki z chłopakami wstali wcześniej i pojechali na basen, niestety zamkniety lecz zaliczyli paradkę (bo to była mała parada). My zwlekliśmy się dopiero koło 11.Zrobiliśmy zbiórkę i trzy orły opuściły goscinne Beaver. Ruszyliśmy autostradą międzystanową nr5. Wspaniała droga z rekordowym ograniczeniem prędkości do 80 mph.
Wojtek ciężko przeżywal, że wyprzedzają go ciężarówki. Bardzo rygorystycznie podchodzimy tu do przepisów drogowych.
Dotarliśmy koło 12.30 do St. George i pierwsze kroki skierowaliśmy do Starbucsa na kawkę. Wreszcie dobra kawa!!!!
Następnie zrobiliśmy dwugodzinny shopping :), bo to było miejsce w wieloma outletami i dodatkowymi zniżkami świątecznymi.
zameldowaliśmy sie w motelu Super8- jest wspaniały! i postanowiliśmy poodpoczywać na basenie, a po 18 udaliśmy sie do restauracji. Genialne makarony i sałatki, najedliśmy sie jak bąki :)
o 22 rozpoczął sie pokaz ogni sztucznych. Był MEGA!
Bardzo nam sie podobało to świętowanie.
Czwartek
Dziś zaplanowany mieliśmy Zion NP. Pojechaliśmy, wiec tam okolo 8.30. Piękne miejsce. Gigantyczne, czerwone skały i bujna zieleń w głebokim kanionie. Zwiedziliśmy je na razie metoda samochodową, bardzo widokowa drogą. Zrobiliśmy też ciekawą trasę wokół parku, zahaczając o Arizonę. Widzieliśmy niesamowite skały wyglądajace jak lody truskawkowe z bita śmietaną. Były tez dziwacznie rowkowane, tam strzeliliśmy sobie mini sesyjke zdjęciową. Zawitaliśmy też do rezerwatu Koralowych Wydm. Bardzo zdumiewające miejsce! Wśród skał nagle pojawiają sie wielgachne wydmy miałkiego piaseczku o barwie zupy pomidorowej zabielanej smietaną. Potem nasz mały offroadzik w kanionie. Lidzia było nieco przestraszona, ale nasze dzielne Fordziki dały radę! Było kapitalnie!
zamiast opisywac wklejam zdjęcia :) Jutro jedziemy do Zionu ponownie, tym razem zaliczyć dwie trasy: Angels Landing i Narrows.
aaa i wreszcie udało mi sie kupić whisky. Nie jest to w Utah łatwe. W żadnym sklepie nie ma alkoholu. Można go kupić jedynie w specjalnych sklepach, w których nie ma nic na popitkę, sa nieoznakowane i ciężko je znaleźć. Makabra. Byliśmy jednak z Kicią wytrwali i udało się. Dzis pijemy Black Velvet z Colą :)
A! podczas obiadu obserwowaliśmy kolibry :)














1 komentarz: